Warszawa, 16 marca 1946 r. Sędzia St. Rybiński, delegowany do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrał od niego przysięgę na zasadzie art. 109 kpk.
Świadek zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Jakub Wiśniewski |
Data urodzenia | 25 lipca 1902 r. |
Imiona rodziców | Jan i Maria z Tomczaków |
Zajęcie | milicjant SPB |
Wykształcenie | siedem klas szkoły powszechnej |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, ul. Bema 65 |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarany |
W dniu wybuchu powstania w Warszawie, tj. 1 sierpnia 1944 roku, służyłem w straży ogniowej fabryki firmy Lilpop, Rau i Loewenstein. Od samego początku powstania pełniłem służbę na terenie fabryki. Niemcy polecili naszej drużynie pilnować znajdujących się na tym terenie magazynów, w których mieli na składzie różne mienie zniesione z całej Warszawy – materiały, ubrania, futra etc., by je ochronić od niebezpieczeństwa pożaru. Siedząc przez cały czas na dachu i polewając go, widziałem, co się działo dookoła.
Przez pierwszych kilka dni powstania Niemcy rozstrzeliwali całą ludność Woli, która się dostawała pod ich władzę – mężczyzn, kobiety i dzieci. Widziałem, jak to się odbywało w ogródku przy parku Sowińskiego.
Dopiero 6 sierpnia zaczęli Niemcy zagarniętą pod ich władzę ludność wypędzać z miasta, kierując ulicą Bema w stronę Dworca Zachodniego. Pędzili zwykle 200–300 osób, przy czym tych, którzy ustawali i nie mogli iść, żandarmi zabijali strzałami z rewolwerów i zwłoki zabitych składali do budki drewnianej, znajdującej się na rogu ul. Bema i Prądzyńskiego. Słabszym ludziom żandarmi pozwalali zatrzymać się w znajdującym się tuż koło wspomnianej budki drewnianym domu, będącym w zupełnym porządku. W następnym dniu Niemcy wywiesili tam szyld z napisem: „Przytułek dla starców i niedołężnych” i do tego domu zaczęli sprowadzać [wybranych spośród] grup pędzonych na Dworzec Zachodni ludzi starszych, słabych, niesionych na noszach.
Widziałem, jak jakiś wysoki szczupły ksiądz prowadził pod rękę swoją matkę staruszkę. Żandarmi ich zatrzymali, odłączyli matkę od syna i odprowadzili ją do tego domu drewnianego, księdza zaś, który prosił, żeby nie odłączał matki od niego, żandarm brutalnie pchnął w plecy. Ksiądz, płacząc, musiał sam udać się w dalszą drogę. Tak Niemcy gromadzili starszych i niedołężnych przez kilka dni aż do 11 sierpnia. Ogółem przez pięć dni około 500 osób.
11 sierpnia na półgodziny przed północą podeszło dwóch żandarmów i wrzucili do domu dwa granaty zapalające. Z wewnątrz rozległy się piski, jęki, wołania. Pożar jednak szybko rozszerzył się i objął cały dom. Spalili się wszyscy ludzie, których żandarmi tam ulokowali przymusowo, a tych spośród nich, którym jednak udawało się z płonącego domu wydostać, żandarmi zabijali strzałami.
Nikogo z żandarmów niemieckich, którzy popełnili opisaną zbrodnię, nie znałem i nazwisk ich wymienić nie mogę.
Protokół odczytano.