20 września 1945 r. w Warszawie sędzia M. Helfter przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi sędzia odebrał od niego przysięgę.
Świadek zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Czesław Rychlik |
Wiek | lat 39 |
Imiona rodziców | Feliks i Anna |
Miejsce zamieszkania | Warszawa ul. Piusa XI 2 m. 2 |
Zajęcie | elektrotechnik |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarany |
Stosunek do stron | mąż ofiary |
Przed wojną pracowałem jako elektrotechnik na terenie Sejmu i zamieszkiwałem w jednym z gmachów sejmowych. Gdy wróciłem z obozu jeńców, to zastałem swoją żonę zamieszkującą w innym już mieszkaniu, lecz na terenie Sejmu. Zamieszkałem tam wraz z nią.
W tym samym czasie gmachy sejmowe zajął 301 Batalion SS-Schutzpolizei. Niemcy pozostawili mnie w zajmowanym przeze mnie mieszkaniu i polecili pracować nadal jako elektrotechnik tego gmachu.
W rocznicę powstania listopadowego batalion ten zaaresztował na mieście dużo Polaków, nadto zaaresztował również wszystkich znajdujących się na miejscu, to znaczy zamieszkałych na terenie Sejmu pracowników sejmowych (urzędników).
Ludzi tych zaaresztowano tylko jako zakładników. Ogółem zatrzymano w ten sposób około 200 osób. Zabierano tych ludzi z mieszkań. Trzymali ich Niemcy w archiwum sejmowym, w podziemiach. Przekradałem się do nich kanałami i przynosiłem im żywność, ciepłą bieliznę itp.
Trzymali ich tam Niemcy przez tydzień. Aresztowanym nie dawali żadnego jedzenia ani wody. Mieli więc tylko to, co ja im przyniosłem.
Po tygodniu Niemcy urzędników sejmowych zwolnili. Zaaresztowanych zaś, pochodzących „z miasta”, przeprowadzili do gestapo na al. Szucha.
Zapomniałem nazwiska dowódcy tego batalionu SS. Oficerem gospodarczym był Anton Hofman. Batalion kwaterował w Sejmie do października 1940 roku. Przez cały ten czas sprowadzali Niemcy z miasta codziennie po 20 – 30 osób i bez żadnych przesłuchiwań od razu prowadzili na rozstrzał.
Rozstrzeliwali ich nad ranem lub w dzień. Starałem się zawsze pod pretekstem robót elektrotechnicznych znajdować się w pobliżu, aby wiedzieć, ilu ludzi oni zamordowali. Przyprowadzanych z miasta przetrzymywali Niemcy najwyżej przez dwie, trzy godziny. Następnie zwykle prowadzili ich gęsiego na stoki ogrodu, gdzie w różnych miejscach dokonywane były rozstrzeliwania. Ofiary zawsze były ustawiane przez Niemców w postawie klęczącej. Oczu im nie zawiązywano. Rąk im nie wiązano.
Zwykle z góry już byli sprowadzeni Żydzi, którzy wykopywali doły dla ofiar i Żydzi ci musieli klęczeć w pobliżu dołów dopóki trwała egzekucja. Bezpośrednio po egzekucji Niemcy kazali Żydom znosić trupy do dołów i od razu zasypywać ziemią. Biciem ponaglano ich, by szybciej pracowali.
Żydzi ci mieszkali skoszarowani na terenie Sejmu przez tydzień. W sobotę wywożono ich lub wyprowadzano na teren getta. W pierwszym okresie sprowadzano co tydzień nowych Żydów z getta. Tak trwało do czerwca 1943. Wtedy przywieziono partię Żydów i ci mieszkali już na terenie Sejmu stale przez cztery miesiące. W końcu września 1943 budynek, w którym mieszkali Żydzi, został obstawiony przez Niemców i nadwachmistrz Wunderlich (pochodził on, jak wiadomo mi, z Lipska) wywiózł ich wszystkich do getta, skąd mieli ich gdzieś wywieźć.
Znam trochę język niemiecki i ze względu na swoją pracę miałem możność poruszać się po terenie Sejmu. Właśnie dzięki temu udawało mi się często podsłuchać to, co mówili między sobą Niemcy.
Łapanki na mieście przeprowadzał właśnie ten batalion. Nieraz udawało mi się podsłuchać, gdzie mają być łapanki i wówczas starałem się telefonicznie lub osobiście uprzedzić odpowiedni rejon. Miałem umówiony szyfr do porozumienia się ze znajomymi na mieście.
Według mych obliczeń w okresie od listopada 1939 do końca 1943 ogółem na terenie Sejmu rozstrzelano około tysiąca Polaków. Nie wszystkich rozstrzelanych grzebali na miejscu. Większość trupów wywozili.
Nie wiem, dokąd je wywożono.
Od końca 1943 do lipca 1944 na terenie Sejmu nie rozstrzeliwano. W lipcu zaś 1944 przyprowadzono trzech mężczyzn z Pragi. Byli oni skatowani przez Niemców, widziałem, że mieli pokrwawione twarze i sińce na twarzy. Ułożyli ich wszystkich na wznak i jeden z Niemców, oficer, doszedł do nich… (był to oficer z I Kompanii 17 batalionu SS, nazwiska jego nie znam). Doszedł do nich i z rewolweru strzelał im w serce. Widziałem to zza parkanu. Było to w dzień o godzinie 7.00 rano. Niemcy mówili, że byli to partyzanci. Dwóch było młodszych, w wieku może 21 – 25 lat, jeden około 40lat. Ci mieli ręce skute kajdanami. Oczu im nie zawiązywano.
301 Batalion SS został zluzowany przez 6 Batalion SS, który pozostawał na kwaterach w Sejmie przez trzy miesiące, następnie zaś zluzował go 17 Batalion SS, który pozostał już do końca, to znaczy do powstania.
Widziałem, że gdy pędzono na rozstrzał ludzi, to bito ich i popychano kolbami. Nazwisk tych aresztowanych, a następnie rozstrzelanych Polaków nie pamiętam. W owym czasie starałem się dowiedzieć o nazwiska ich i notowałem sobie, zbierałem także porzucone przez nich dokumenty. Niestety, gdy przed powstaniem uciekłem z terenu Sejmu, to Niemcy w czasie mej nieobecności zniszczyli moje mieszkanie. 1 sierpnia o 15.00 i udałem się na przeznaczony mi punkt, brałem bowiem udział w powstaniu. Zostawiłem w kotłowni bak z benzyną i poleciłem żonie, aby – gdy nasi będą atakowali – podpaliła tę benzynę. Liczyłem na to, że w ten sposób zdezorganizuję Niemców i ułatwię naszym zdobycie Sejmu.
Jak się dowiedziałem później, żona tego nie zdążyła zrobić. Niemcy bowiem wcześnie zorientowali się, że uciekłem, i obstawili moje mieszkanie. Od innych pracowników Sejmu, Polaków wiem, że Niemcy po mojej ucieczce zrobili rewizję w moim mieszkaniu. Znajdowały się w nim uszyte przez nas sztandary polskie, miałem radio w domu, bo przez cały czas okupacji niemieckiej słuchałem radia.
Wiem od ludzi, że Niemcy wtedy zaaresztowali moją żonę Rozalię. Trzymali ją w areszcie do 15 sierpnia 1944. Od palacza sejmowego Wojtczaka dowiedziałem się, że on widział, jak rozstrzelano moją żonę w ogrodzie sejmowym. Zabił ją wachmistrz Matias (był to volksdeutsch z Pomorza) strzałem w tył głowy. Pogrzebali ją na terenie sejmowym. Po powrocie z niewoli niemieckiej, do której trafiłem po powstaniu, dokonałem ekshumacji zwłok żony. Zwłoki żony rozpoznałem i pochowałem.
Od Wojtczaka i innych słyszałem, że niejaki Kleczkowski (imienia jego nie znam), który pracował za czasów okupacji niemieckiej (mieszkał on przy ul. Łochowskiej 58 w Warszawie, na Pradze), po zaaresztowaniu żony chodził z Niemcami do mego mieszkania i razem z nimi zabierał różne rzeczy.
Nadmieniam, że tak z własnych obserwacji, jak i ze słów tych Żydów, którzy grzebali rozstrzelanych (kontaktowałem się z nimi) wiem, że po rozstrzeliwaniu nie dobijano ofiary, tak że niektórych grzebano jeszcze żywych.
Nadmieniam, że dotychczas nikogo z tych Żydów, którzy ostatnio przez cztery miesiące bez przerwy pracowali i mieszkali na terenie sejmowym (o czym nadmieniłem powyżej) nie spotkałem. Znałem ich dobrze z twarzy. Pochodzili oni z różnych sfer: tak robotniczych, jak i z inteligencji. Nazwisk ich nie pamiętam. Wiem tylko, że jeden z nich, Jurek Rozenberg uciekł z getta razem z bratem i dostał się do hotelu na Długiej, skąd Żydów mieli wywieźć do Argentyny czy do Brazylii.
Wiem o tym stąd, że on pisał z tego hotelu do mnie kartkę, prosząc o kupno żywności na drogę. Zaniosłem mu tę żywność, obiecywał wtedy, że jak dojedzie do Ameryki, to postara się dać mi znać. Żadnej wiadomości więcej od niego nie miałem. Wtedy, jak byłem w tym hotelu, to widziałem, że było tam ze dwa tysiące Żydów.
Co się z nimi stało, nie wiem.
Przypomniałem sobie, że zimą 1940 roku widziałem, jak między innymi rozstrzelano w ogrodzie sejmowym jedną zakonnicę.
Była ona w habicie zakonnym. Spod kaptura, który miała na nagłowie, nie widać było, czy to była stara czy młoda kobieta.
Widziałem, że kilka partii pędzono do rozstrzału zimą 1940 w mróz, boso. Nikt z nich nie miał płaszcza na sobie.
Od końca 1943 sprowadzonych do gmachów sejmowych długo w Sejmie nie trzymano, odrazu ta sama warta czy następna przewoziła ich do gestapo na al. Szucha. Rzeczy, które przywozili wraz z aresztowanymi do Sejmu, pozostawały w Sejmie. Na pierwszym piętrze chyba z osiem pokojów było wypełnione tymi rzeczami. Oficerowie i żołnierze batalionu SS dzielili się nimi.
Ja brałem udział w powstaniu i zostałem ranny w głowę, szyję i bok. Miałem ogółem pięć ran. Wzięty zostałem do niewoli z Solca 7 października 1944. Zostałem przetransportowany do gestapo w al. Szucha, gdzie mnie pobito, stamtąd przewieziono mnie do podziemi kościoła św. Stanisława na Woli, gdzie przez 60 godzin mniej więcej siedziałem bez żadnej pomocy, badano mnie tam, lecz nic nie powiedziałem.
Wobec tego, że mnie zabrali razem z berlingowcami, Niemcy posądzali mnie, że należę do armii sowieckiej. Stamtąd, aczkolwiek miałem 40 stopni gorączki, pędzono mnie na wpół nagiego do Szymanowa, gdzie był obóz jeńców sowieckich. Tam byłem trzy dni, poczym zabrano mnie do szpitala do Sochaczewa. Tam dopiero zrobiono mi pierwszy opatrunek, miałem wtedy już robaki w ranach. W szpitalu tym Polki Bombrych i Wiśniewska opiekowały się mną i przynosiły mnie i kolegom pożywienie. Z tego szpitala przewieziono mnie do Łodzi, skąd po pięciu dniach przewieziono mnie do Inowrocławia, zabrano mi przy tym resztę pieniędzy i złoty zegarek. Skradli to SS-mani. W Inowrocławiu przebywałem przez pięć dni.
W szpitalach tych zmieniano mi opatrunki. Traktowano mnie przy tym jak psa. Nie miałem nic z bielizny, leżałem nago w kocu.
Stamtąd przewieziono mnie do obozu jeńców w Zeitheim, gdzie umieszczono mnie szpitalu obozowym. Tam zrobiono mi operację, lecz już dopiero po zdobyciu tego obozu przez Rosjan (w maju 1945).
Zaznaczam, że w czasie powstania w Warszawie sam widziałem, że Niemcy, gdy brali do niewoli rannych powstańców, to dobijali ich, rzucając w nich granaty.
Protokół odczytano.
Dodaję, że z podsłuchanych rozmów pomiędzy Niemcami wiem, że m.in. rozstrzeliwania na ulicach w Warszawie były wykonywane właśnie przez ludzi z 17 Batalionu SS.
Protokół odczytano.