Strz. dr Jerzy Doliner, ur. 17 kwietnia 1901 r. w Stanisławowie, adwokat we Lwowie, ul. Michalskiego 19, żonaty, jedno dziecko.
Po wkroczeniu Rosjan do Lwowa zwinąłem natychmiast swoją kancelarię adwokacką. Nie prowadziłem zresztą kancelarii faktycznie już od 1 września 1939 r., ponieważ zostałem imienną kartą powołania zmobilizowany i służyłem do 22 września, godz. 14.00. – Rosjanie wkroczyli tegoż dnia o godz. 17.00. Uważając okupację rosyjską za przejściową, nie pracowałem zupełnie do połowy maja 1940 r., uchylając się także od pobrania paszportu. Jako właściciel realności byłem jednak na milicji notowany i wzywano mnie trzykrotnie w odstępach kilkudniowych do zgłoszenia się po paszport. Gdy nie poszedłem na wezwanie, zgłosiło się po mnie dwóch milicjantów, którzy mnie przymusowo zabrali do biura paszportowego. Tam na podstawie mojej polskiej legitymacji adwokackiej wydano mi paszport jako „prawnik chałupnik”.
Następnie co kilka nocy przychodzili NKWD-ziści na kontrolę paszportów i pytali, dlaczego nie pracuję. Chcąc móc utrzymać się dla żony, dziecka i starych rodziców, przyjąłem posadę chórzysty w tzw. lwowskiej filharmonii. Odtąd jako artist miałem więcej spokoju, jeśli chodzi o nocne odwiedziny w sprawie mojej osoby, natomiast NKWD-ziści często szukali u mnie polskich oficerów. Faktycznie ukrywali się u mnie przez kilka miesięcy różni poszukiwani przez Rosjan koledzy.
W zimie 1940/41 r. znowu odwiedzili mnie w nocy NKWD-ziści, poszukując dokumentów Związku Strzeleckiego. Na początku wojny miałem u siebie ewidencję Oddziału Konnego im. Wąsowicza ZS oraz wszelkie dokumenty, jako że na kilka tygodni przed wojną powierzono mi reorganizację oddziału; nadto miałem różne akta procesowe Okręgu ZS, którego byłem honorowym syndykiem. Jednakże wszystkie te dokumenty i księgi spaliłem zaraz po wkroczeniu Moskali, tak że rewizja wypadła bez skutku.
10 kwietnia 1941 r., gdy przyszedłem rano do filharmonii na zwykłą próbę śpiewu, wezwano mnie do sali, w której urzędowała komisja NKWD. Tu wypytano mnie o różne dane osobiste. Około godz. 10.00 otrzymałem przepustkę do Rosji, a o 12.00 kazano mi się stawić w filharmonii z bagażem, celem wyjazdu do Azji na gastroli, czyli gościnne występy. W drodze do domu zauważyłem za sobą dwóch szpiclów w cywilnych ubraniach. Spakowawszy zatem szybko małą walizkę, wróciłem do filharmonii, co uczynili też inni koledzy i koleżanki.
Autem ciężarowym zawieziono nas na dworzec, tu załadowano nas do jednego wagonu pod nadzorem różnych administratorów, inspektorów, dyrektorów administracyjnych, dyrektorów politycznych itp. W drodze do Azji odbyło się kilka koncertów, jednak nie wypłacano nam ani gaży, ani diet, a tylko dawano po dwa do trzech rubli zaliczki dziennie, tak że narażeni byliśmy na głodówkę. Po dłuższej wędrówce dostaliśmy się do Ałmaty, gdzie od razu zaczęto poszczególnych członków trupy aresztować, a chór został rozwiązany, przy czym zaległości nie wypłacono (przeszło dwa tysiące rubli).
Ponieważ w międzyczasie wybuchła wojna niemiecko-rosyjska, ja pozostałem na bruku w Ałmaty, żyjąc z gotówki otrzymanej za sprzedane rzeczy. Na szczęście 30 lipca 1941 r. nastąpiło zawarcie umowy polsko-rosyjskiej, której „polityczny dyrektor” (pilnujący nas mimo rozwiązania chóru) poświęcił następnego dnia specjalny miting, na którym kazał Polakom chwalić rewolucję. Uczyniliśmy to, a do rezolucji dołączyliśmy prośbę o wcielenie nas do mającej utworzyć się armii polskiej. Podpisaną przez kilkunastu kolegów rezolucję wręczył polityczny dyrektor oddziałowi politycznemu Respublikańskiego Kazachskiego Wojenkomatu. Korzystając z uzyskanej rzekomej wolności, uzyskałem pracę w kazachskiej operze. Jeśli chodzi o warunki mieszkaniowe podczas owych gastroli, to spaliśmy w salach różnych hurłożytków, najczęściej na podłodze. Wynagrodzenia, jak wspomniałem, nie wypłacano.
Jeśli chodzi o narodowość współzesłanych, było kilkunastu narodowości polskiej, kilku żydowskiej oraz kilkadziesiąt osób narodowości ukraińskiej.
Co do kolejności aresztowania, to na pierwszy rzut poszli Ukraińcy, a mnie wzywano często w nocy do NKWD w Ałmaty jako świadka, przy czym po trzy, cztery godziny wypytywano o moje osobiste dane i zapatrywania, a w końcu pytano, kiedy i gdzie oraz pod jakim względem zauważyłem nieprzychylne ustosunkowanie się mego aresztowanego współpracownika do ZSRR.
16 października 1941 r. wezwano mnie do wojenkomatu, gdzie mimo mego protestu, pobrano mnie do rosyjskiej armii, a jeden z komisarzy życzliwie mi zdradził, że nie winienem się obawiać pójścia na front, tylko zaopatrzyć się w bardzo ciepłe rzeczy, gdyż odeślą mnie na bardzo daleki północny wschód, gdzie jest najzimniejszy klimat w Rosji. Zresztą jako adwokat powinienem wiedzieć, gdzie i jak protestować. Korzystając z przyjazdu do Ałmaty pierwszego polskiego delegata, otrzymałem od niego prośbę do respubl. wojenkoma o wydanie mi naprawlenija do polskiej armii. Prośbę tę wniosłem rano 17 października. W południe ja i pięćdziesięciu kilku innych obywateli polskich, którzy również mieli pismo delegata, i których również zaszczycono pobraniem do armii sowieckiej, otrzymaliśmy odpowiedź odmowną. Na to ja osobiście wdarłem się do naczelnika II oddziału ałmatyńskiego Obłwojenkomatu i w dwugodzinnym moim najtrudniejszym chyba w mej karierze plaidoyer adwokackim, przekonałem go o słuszności żądania tych pięćdziesięciu kilku polskich obywateli i wydał nam dokumenty wyjazdu do polskiej armii. Skorzystaliśmy z nich najbliższej nocy.
Wiem, że inni koledzy, którzy nie mieli odwagi zaryzykować wraz ze mną i udali się do wojenkomatu na drugi dzień, chcąc pójść utorowaną niejako przeze mnie drogą, zostali aresztowani i przebywają dotychczas w więzieniach.