Felicja Friedmann, ur. 18 stycznia 1926 r. w Krakowie, obecnie zam. w Landsbergu am Lech, Kaserne, blok 36 m. 42.
[Świadek oświadczyła, co następuje]:
Wprost nie do wiary, że w ciele ludzkim może mieścić się potwór, który ma więcej zbrodni na sumieniu niż włosów na swojej głowie. A jednak to jest prawda. Kommandier Amon Göth był postrachem całego General Gouvernement. Na samo jego nazwisko człowiek dostawał dreszczy. Ja jestem jedną z tych, które były w Płaszowie.
Otóż Amon Göth zaczął swoją działalność w Krakowie przy likwidacji getta. Pomimo zapewnień, że dzieci z getta krakowskiego pójdą do lagru Płaszów i nie zostaną naruszone obietnice, nie tylko złamał je, ale w bestialski sposób wykończył dzieci i pozostałych ludzi. W Płaszowie ustawił lagier, a ziemia pochłonęła wszystkie nieszczęśliwe ofiary krwiożerczego bandyty, które z getta jako trupy zostały przewiezione do obozu. Amon Göth łaknął jednak więcej ofiar. Bo cóż to dla niego tych marnych kilka tysięcy ofiar w getcie.
Niejaka Salzówna Rega i Weitz zostały powieszone na oczach całego lagru, dla przykładu i dyscypliny. I mimo że jedna przy wieszaniu się urwała, jednak raz drugi założono pętlę i biedna skończyła podwójną śmiercią, bo dla upewnienia się do ofiar oddano kilka strzałów.
Żądza krwi i zbrodni pchała dalej. Niejaka Ormianerowa, starsza kobieta pracująca przy wyrównywaniu drogi, za nieodpowiedni sposób trzymania młotka została zastrzelona. Córka, która pracowała przy matce i była przy zdarzeniu, została zmuszona do dalszej pracy.
Piękna Niusia Reich została zastrzelona, bo Bóg ją obdarzył urodą i podobała się panom SS.
Ja zostałam skoszarowana w fabryce kabli w Krakowie. Było to jedno z Aussenkommand.
Pewnego dnia dotarła naszych uszu straszna wiadomość. Göth zastrzelił 60 osób z Bonarki, też Aussenkommando, za to, że jeden z pracujących kupił chleb na mieście. A potem placówka Bahnhof – 50 osób. Za co? Bo ich Bauleiter nie chciał podlegać głównemu lagrowi. Widmo śmierci stanęło nawet przed nami, którzy byliśmy rzekomo błogosławieni, bo byliśmy na Aussenkommandzie i nie musieliśmy asystować przy egzekucjach. Ale i to na nic, minęło. Znowu miała odbyć się egzekucja z NKF, tj. dwóch pracujących w tej fabryce miało zostać powieszonych. Inż. Krauthwürth i młody chłopiec Haubenstock za gwizdanie rosyjskiej piosenki. Z naszego komanda zostało zaciągniętych dwóch ludzi, mój mąż Eliasz Friedmann i Salek Morowitz, jako świadkowie, którzy mieli powtórzyć nam po powrocie na placówkę przebieg egzekucji jako przykład.
Lecz i naszej placówki nie ominęło. Sześcioro młodych ludzi: Broderówna, Brema, Birn i ojciec oraz Hauben z dwiema córkami zostali wzięci na górkę za rzekomą chęć ucieczki. Tam wszyscy zostali skończeni.
I znów 16 osób, nazwisk nie będę wymieniała, jako kontyngent z naszej placówki. Potem znowu Rena Liban z matką i OD Klibanowem – za sznurek.
Razu jednego dostaję wiadomość ustną od OD, że kuzyn mój Chaskel Anisfeld został zastrzelony przez króla Płaszowa za to, że przy pracy został wyznaczony przez Gruppenführera do uważania ubrań i nosił marynarkę.
Ogólne bicie na apelplacach po sto kijów i apele na zimnie po cztery godziny to było zupełnie zrozumiałe, bo my byliśmy Häftlingami, a on Bogiem. Panem naszego życia i śmierci.
Oczywiście, wiernie dopomagali mu koledzy SS-mani: Landesdorfer [Landstorfer], Eckert, Zdrojewski, John, Hujar, Janiec [Janetz], Anton i szereg innych zbrodniarzy.
Uważam, że nie muszę chyba wymieniać przestępstw, bo brakłoby papieru, o postępkach Eckerta i Landesdorfera [Landstorfera], ale w lepszych okolicznościach świat cały dowie się o tych krwawych mordercach, którym ręce ociekają krwią ludzi niewinnych.
Myślę, że jednak sprawiedliwości stanie się zadość. Chociaż każda kara im wyznaczona jest za mała. Niestety, wryli nam się krwawo w pamięć i zawsze ich pamiętać będziemy, mimo że ich nazwiska stale przeklinamy.
To zeznanie na trzech stronach jest przeze mnie własnoręcznie pisane, dobrowolnie, bez przymusu i gróźb, obaw albo przemocy. 1 maja 1946 r. Przysięgam przed Bogiem Wszechmogącym, że jest to prawdą i tylko prawdą.