Tarnów, dnia 30 lipca 1946 r. Bronisław Maciołowski, prezes Sądu Okręgowego w Tarnowie i członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, za przybraniem protokolantki K. Kułaczówny, przesłuchał na zasadzie art. 254 i 255 kpk w charakterze świadka Jakuba Garnreicha, który po upomnieniu w myśl art. 107 i 115 kpk zeznał, jak następuje:
Imię i nazwisko | Jakub Garnreich |
Data i miejsce urodzenia | 1907 r., Tarnów |
Miejsce zamieszkania | Tarnów, ul. Krasińskiego 9 |
Zajęcie | przykrawacz konfekcyjny |
Wyznanie | mojżeszowe |
Stan cywilny | żonaty |
Jestem tarnowianinem i w Tarnowie wojna mnie zaskoczyła, a kiedy Niemcy urządzili getto, dostałem się do niego i pracowałem w firmie konfekcyjnej, której kierownikiem był Niemiec Sukasch, gestapowiec. Gdy w grudniu 1942 r. został wysłany na front do wojska, kierownictwo firmy objął S.A. [?] Lauer. W tej firmie pracowałem do 2 września 1943 r., tj. do chwili zarządzenia likwidacji getta. O ile się nie mylę – [było to] w ostatnim dniu sierpnia albo 1 września 1943 r. – rozeszła się po getcie wiadomość, że z Płaszowa do Tarnowa przybył kierownik obozu, niejaki Göth. I rzeczywiście zobaczyłem go, jak w cywilnym ubraniu w towarzystwie jakiejś kobiety chodził po całym getcie, widocznie planował swoją akcję wysiedlenia.
Na drugi dzień po tym, jak zbudziłem się wczas rano, a mieszkałem przy ul. Lwowskiej, zobaczyłem przez okno, że całe getto jest otoczone przez uzbrojonych Niemców, zaraz też wyszedłem z mieszkania i szukałem sposobności ucieczki. Tej jednak nie znalazłem, gdyż całe getto było otoczone gestapowcami, SS-manami i oddziałami Łotyszów, przeważnie samych młodych chłopców w wieku ok. 18 lat.
Na skutek apelu cała ludność getta musiała się zebrać na pl. Wolności zwanym za czasów niemieckich Magdeburskim. Dowiedziałem się, że w getcie na razie ma pozostać jeszcze ok. 300 pracowników w tzw. Raumungskolonne. Szukałem więc sposobności, aby mnie przydzielono do tego oddziału. Tymczasem Judenrat przeznaczał do tego oddziału tylko takich, którzy mogli złożyć po parę tysięcy na różne łapówki dla Niemców. Ja, poszukując ciągle sposobności lub też [możliwości] ukrycia się, zobaczyłem, że o 6.30 do getta „A” wkroczyły oddziały gestapowców, SS-manów i wspominanych wyżej Łotyszów i rozstrzeliwały każdego z mieszkańców getta, który nie zdążył wejść na pl. Wolności (względnie Magdeburski). Również w tym dniu rano w szpitalu wymordowano siekierami ok. stu osób.
Wyjaśniam, że getto było podzielone na dwie części: „A” i „B”. W getcie „A” mieszkali niezdolni do pracy ludzie, natomiast w getcie „B” mieszkali wszyscy pracujący. Widząc, co się dzieje w getcie „A” i widząc beznadziejność ucieczki, skierowałem swe kroki z getta „B” na pl. Magdeburski, oszukując zatrzymujących mnie gestapowców przedstawieniem się za członka Judenratu. Gdy dostałem się na pl. Wolności, niepostrzeżenie przesadziłem płot i dostałem się do tej grupy 300, która należała do Raumungskolonne, a ponieważ w tym czasie nadszedł kierownik obozu Göth, przeto milicja żydowska już nie starała się mnie usunąć. Göth przeprowadził selekcję w tej grupie i część, którą uważał, że się nie nadaje do pracy, usunął do tej grupy, która następnie została odtransportowana w pierwszym dniu do Oświęcimia. Mnie pozostawił w Raumungskolonne. Całą naszą grupę skierowano na rozkaz Götha do tzw. baraku Singera i tam pozostawaliśmy aż do rana drugiego dnia. Z baraku tego widziałem, jak Göth segregował ludzi i przeznaczał do grupy, która w tym dniu została odesłana do Oświęcimia, tak bowiem nam opowiadali SS-mani, którzy nas pilnowali, wyjaśniając, że mamy szczęście, iż tu pozostajemy, bo grupa pierwsza została wysłana na śmierć do Oświęcimia. W nocy o 3.00 nad ranem wymknąłem się z baraku Singera na pl. Magdeburski i tam zobaczyłem grupę ok. dwóch do trzech tysięcy ludzi, którzy w drugim dniu, jeśli się nie mylę 3 września, zostali odesłani do obozu w Płaszowie. Z tej grupy zdołałem wyciągnąć mego znajomego towarzysza, niejakiego Leona Heubergera– który jednak zginął później – i z nim wróciłem do baraku Singera. Rano zarządzono apel grupy baraku Singera na ul. Starodąbrowskiej i tam przybył Göth. Wraz z żydowskimi Ordnungsmanami podzielił całą grupę na dziesiątki, przeznaczając je do poszczególnych firm w celu wymontowania i zapakowania maszyn. Ja dostałem się do dziesiątki przeznaczonej do wymontowania maszyn firmy ślusarskiej Ender, a po skończeniu tej pracy sam Göth skierował naszą dziesiątkę do szpitala żydowskiego w getcie. W szpitalu usunęliśmy najpierw trupy na ulicę przed szpital i przy tej sposobności właśnie zauważyłem, że Żydzi pozostający w szpitalu byli pomordowani siekierami czy toporami, a nie bronią palną.
Po usunięciu trupów ze szpitala, wymontowaliśmy i zapakowaliśmy urządzenie. Po skończeniu pracy w szpitalu, nasza dziesiątka została użyta do rozdzielania chleba w tej grupie, która czekała na odtransportowanie do Płaszowa. Po rozdaniu chleba dziesiątkę naszą skierowano do baraków Singera, mogła to być godz. 12.00. Część z tej grupy 300 była zatrudniona przy odwożeniu autami zapakowanych maszyn na dworzec kolejowy i przy załadunku ich do wagonów. Z baraku swego zauważyłem, że między godziną 13.00 a 14.00 z pl. Magdeburskiego grupa dwóch do trzech tysięcy ludzi została odtransportowana na dworzec i skierowana do Płaszowa, do pracy w obozie. Z dworca kolejowego powrócili do baraku Singera już prawie wszyscy należący do Raumungskolonne, a gdzieś ok. 17.00 po południu zobaczyłem, że do getta powróciło kilka aut ciężarowych załadowanych przeważnie dziećmi różnej płci oraz kilkanaście osób starszych, a to rodziców dzieci. Auta te zatrzymały się na pl. Magdeburskim, przy wyjściu ulicy zwanej przez nas ulicą śmierci, tj. koło domu Katznera. Göth ustawił się z automatem w ręku pod parkanem i do schodzących z aut dzieci i ich rodziców strzelał z tego automatu, pozbawiając w ten sposób życia ponad sto osób, a liczbę stąd znam, że następnie brałem udział w przewożeniu tych zwłok na cmentarz. Po skończonej egzekucji Göth znów wyjechał z getta i, jak się dowiedziałem, pojechał do Płaszowa.
Ja pozostawałem w getcie w Tarnowie do 26 września 1943 r., będąc zajęty pakowaniem i ładowaniem różnego mienia żydowskiego, które Niemcy zabierali. W tym czasie widywałem, jak gestapowcy (a pomocni im byli Ukraińcy w mundurach niemieckich) wyszukiwali po różnych kryjówkach pozostałą ludność żydowską i odkrytych rozstrzeliwali. W ten sposób przez te trzy tygodnie, przez które ja jeszcze pozostawałem w getcie, padło jakieś 300 osób narodowości żydowskiej.
26 września 1943 r. udało mi się zbiec wraz z Markusem Schnurem i ukryć następnie w Zbylitowskiej Górze pod Tarnowem i w Koszycach Wielkich oraz w Szczepanowicach, zmieniałem bowiem miejsca ukrycia. Podczas tego ukrywania się przybył do nas w listopadzie Bleiweiss, który też należał do owej grupy 300 ludzi, z której następnie został wysłany do obozu w Szebniach, a kiedy stamtąd był skierowany transportem do Oświęcimia, w drodze udało mu się zbiec i przybyć do naszej kryjówki.
Wedle moich wiadomości w chwili urządzenia getta w 1942 r. znajdowało się w nim ok. 40 tys. osób. Liczbę tę ustalono na tej podstawie, że Niemcy zażądali kontrybucji i Judenrat musiał rozdzielić na poszczególne osoby tę kontrybucję. Wówczas naliczono ok. 40 tys. osób.
Mimo zapłacenia kontrybucji zarządzono akcję antyżydowską, a odbyło się to w dniach od 11 do 18 czerwca 1942 r., co parę dni, w odstępach. Podczas tej akcji zostało zamordowanych ok. 20 tys., a mianowicie ok. trzech tysięcy osób zastrzelono w Tarnowie i pochowano na cmentarzu żydowskim, ok. siedmiu tysięcy rozstrzelano bądź w lesie w Zbylitowskiej Górze, bądź też w lesie w Skrzyszowie, dalsze dziesięć tysięcy zostało wysłanych przeważnie do Bełżca, skąd nikt nie powrócił. O tym wszystkim wiem stąd, że do firmy Sukascha, w której pracowałem, przychodził jego znajomy, komendant obozu w Pustkowie von Sudetan i ten to wszystko opowiadał w mojej obecności Sukaschowi. Tak więc z 40 tys. Żydów pozostało po tej akcji 20 tys., które umieszczono w getcie urządzonym w jaki tydzień po pierwszej akcji antyżydowskiej, tj. ok. 26 czerwca 1942 r.
Druga akcja rozpoczęła się 12 września 1942 r. Zaraz w pierwszym dniu wysłano transport ok. trzech tysięcy osób do Bełżca, nim się jeszcze akcja 12 czerwca 1943 r. rozpoczęła, a kierował nią Romelmann. Kazał on przedłożyć legitymacje, które odbierali żydowscy Ordnungsmani, następnie gestapowcy część tych legitymacji (w liczbie ok. trzech tysięcy) zaopatrzyli pieczęciami, a resztę oddali nieopieczętowanych i właścicieli tych nieopieczętowanych legitymacji wysłano w pierwszym transporcie do Bełżca, w liczbie ok. trzech tysięcy osób. W drugim dniu akcji wszystkich pozostałych w getcie Żydów zwołano na pl. Magdeburski, a stąd część w liczbie ok. trzech tysięcy odesłano na błonia. Przedtem jednak wszyscy musieli leżeć na ziemi do godz. 16.00 po południu i dopiero wtedy przyszli gestapowcy i co dziesiątego wybierano, jak również dzieci i tych rodziców z dziećmi, którzy nie chcieli ich opuścić. Z tak właśnie wybranych ludzi w liczbie ok. trzech tysięcy osób stworzono grupę, [którą] odtransportowano na błonia, gdzie pozostawali całą noc do rana. Kiedy rano w sobotę, trzeciego dnia akcji, ogłoszono, że ta część getta, która przylega do ul. Lwowskiej, będzie przydzielona do dzielnicy polskiej, że getto zostanie ścieśnione, gdy o tym zarządzeniu rozeszła się wiadomość, wówczas wszyscy Żydzi, którzy byli ukryci w różnych schronieniach tej części getta mającej być skasowaną, powychodzili z ukrycia i przenieśli się do zwężonego getta. Przy tej sposobności przechodzenia z jednej części getta do drugiej, gestapowcy badali legitymacje. Wszystkich, którzy nie mieli pieczęci, zatrzymywali i odsyłali na błonia do będącej tam już grupy. Przeważnie byli to ludzie starzy, schorowani, niezdatni do pracy i dlatego nie mieli pieczęci na legitymacjach. Tę grupę z błonia, a mogła ona liczyć do trzech i pół tysiąca osób, odesłano następnie do Bełżca, czyli w getcie mogło pozostać jeszcze ok. dziesięciu tysięcy osób narodowości żydowskiej.
Następnie trzecia akcja antyżydowska została urządzona ok. 15 listopada 1942 r. i kierował nią również Romelmann. Podczas tej akcji wybrano ok. dwóch i pół tysiąca osób i odesłano do Bełżca. Akcję tę obserwowałem, gdyż zdarzyło się właśnie, że miałem dzień wolny od pracy. Każdy pracownik bowiem co jakiś czas miał wolną od pracy niedzielę. Ja, mając taką niedzielę wolną, wyszedłem z domu i zobaczyłem ruch. Jakkolwiek miałem na legitymacji pieczęć stwierdzającą, że jestem kwalifikowanym robotnikiem, dla pewności schroniłem się do piwnicy jednego domu i stamtąd obserwowałem całą akcję. Podczas tej akcji, kto nie był zajęty w pracy, mimo że miał legitymację z pieczęcią, został zabrany i przeznaczony do transportu do Bełżca.
Po tej trzeciej akcji jakiś czas był spokój, przywożono od czasu do czasu różne grupy osób narodowości żydowskiej z Sącza, Brzeska, Dąbrowy, Rzędzina i umieszczano w getcie.
Po trzeciej akcji getto podzielono na dwie części, mianowicie „A” dla niepracujących i „B” dla pracujących. W jakiś czas po tym, mianowicie 22 grudnia 1942 r., stworzono i trzecią część getta pod nazwą „C”, przeznaczoną dla kobiet. W tym czasie nazbierało się znów ok. dziewięciu do dziesięciu tysięcy osób. W pewnych odstępach czasu po tej akcji zjawiał się w getcie Kellermann, ówczesny kierownik obozu w Szebniach wraz z gestapowcem Johnem, który był zastępcą Götha w Płaszowie, a nim jeszcze dostał się do Płaszowa, był kierownikiem w Bochni i ci obaj, tj. Kellermann i John wraz z Blachem, ówczesnym kierownikiem getta tarnowskiego, wydawali polecenia Judenratowi i Ordnungsmanom żydowskim, żeby wybrali pewien kontyngent ludzi w liczbie ok. 80 do 100 osób, który był następnie odesłany do obozu w Szebniach. W ten sposób grupami, do czasu ostatniej likwidacji getta, wysłano do Szebni ok. 400 osób. Z nich pozostały przy życiu bodajże trzy osoby… A raczej wyjaśniam, że z tych grup nie pozostał nikt przy życiu, bo zostali wykończeni, przeważnie w Szebniach.
W końcu nastąpiła ostatnia akcja polegająca na likwidacji getta, którą opisywałem na początku swoich zeznań.
Jak już wspomniałem, została po tej likwidacji grupa zwana Raumungskolonne i ona liczyła ok. 300 osób, a później kierownik getta tarnowskiego Blache ogłosił, że kto z ukrytych zgłosi się do pracy, to będzie użyty najpierw do porządkowania getta, a potem zostanie odesłany do obozu pracy w Szebniach. Rzeczywiście zgłosiło się kilkuset ludzi, którzy byli użyci najpierw do pracy przy porządkowaniu getta, byli oni również umieszczani w barakach Singera, po opuszczeniu ich przez Raumungskolonne, i w tych barakach była także zajęta grupa ok. 150 ludzi, którzy już od dawna pracowali u Singera w branży drzewnej. W niedługi czas, mianowicie 20 września 1943 r. przyjechał Kollerman z Johnem i zabrali z baraków Singera zarówno tę grupę 150 ludzi, już dawniej pracującą u Singera, jak i drugą grupę, która wyszła z ukrycia na wezwanie Blachego, a nadto zabrano ok. 20 ludzi z naszej Raumungskolonne i tak złożoną grupę ok. 800 osób odesłano do obozu w Szebniach. Nadmieniam, że tych 20 osób z naszej kolony wybrał kierownik Judenratu Volkmann, co do którego nie wiadomo, gdzie obecnie przebywa. Z grupy wysłanej do Szebni tylko część użyto do pracy w obozie, mianowicie tę, która faktycznie była zajęta w branży drzewnej, natomiast reszta została od razu skierowana na śmierć na górce w pobliżu Szebni. Wiem to z opowiadania osób, które z obozu w Szebniach przyjeżdżały co parę dni po różne rzeczy potrzebne w obozie. Z tego to transportu – ostatniego skierowanego do Szebni – pozostały przy życiu wedle mojej wiadomości trzy lub cztery osoby, m.in. niejaki Mendel Schwaber, mieszkający obecnie w Budapeszcie.
Co się dalej działo w getcie po 26 września 1943 r. tego nie wiem z własnych spostrzeżeń, opowiadał mi tylko Bleiweiss, że po opuszczeniu getta przeze mnie połowę ludzi z Raumungskolonne wysłano do Szebni, m.in. i on został tam skierowany, a stamtąd do Oświęcimia i podczas tego [transportu] zdołał zbiec.
Z opowiadania Barucha Bucha, który pozostawał do końca w getcie i obecnie znajduje się w Tarnowie, wiem, że ostatecznie getto zlikwidowano w lutym 1944 r., kiedy to ostatnich 40 ludzi odtransportowano do obozu w Płaszowie. Tenże Buch i Bleiweiss opowiadali, że od października 1943 do lutego 1944 r. sto osób z Raumungskolonne gestapowcy wymordowali przez zastrzelenie albo przez powieszenie, następnie zwłoki palono, a nadto jeszcze jakieś 400 do 500 osób (tych, których znaleziono w ukryciu) w ten sposób wykończyli gestapowcy z Blachem na czele.
Zarówno Bleiweiss, jak i Buch mieszkają w Tarnowie.