JÓZEF MACIEJAK

Z protokołu rozprawy przed Najwyższym Trybunałem Narodowym w sprawie Fischera i innych, dnia 25 stycznia 1947 r., t. VI, str. 1002–1418. Przewodniczący: dr Mieczysław Güntner, protokolanci: Irmina Zmysłowska, Bogdan Rentflejsz. Świadek Józef Maciejak, zaprzysiężony:


Imię i nazwisko Józef Maciejak (nazwisko przedwojenne: Moszek Gelbkron)
Data urodzenia 1903 r. [?]
Zajęcie pracownik cmentarza żydowskiego przed wojną i obecnie
Stosunek do stron obcy
Przewodniczący: Proszę, niech świadek przedstawi Trybunałowi, co mu wiadomo w sprawie.

Proszę opowiedzieć i krótko i wyraźnie.

Świadek Maciejak: Proszę Wysokiego Sądu, opowiem jak było w latach: 1940, 1941, 1942, 1943 na cmentarzu żydowskim. Jak wiadomo, gmina żydowska musiała dostarczać pełny kontyngent ludzi do przymusowej pracy. Później okazało się, że tych obozowiczów dużo umierało w szpitalu. Przywozili ich na cmentarz. Oni zajęli prawie – można powiedzieć – kilka mórg ziemi, przeznaczonych specjalnie na pochowanie tych obozowiczów. To trwało aż do wojny rosyjsko-niemieckiej, do czerwca 1941 r., dwa dni przedtem. Następnie, jak już była wojna rosyjsko-niemiecka, to jak wiadomo, jest kąpielisko miejskie na ul. Spokojnej; tam się odbywały rozmaite dezynfekcje dla tych jeńców rosyjskich. Widocznie było tam tak dobrze, że oni przeskakiwali przez parkan z ul. Spokojnej, który przylegał do parkanu żydowskiego cmentarza. Po kąpieli zawsze ludzi brakowało, więc przyszli na cmentarz żydowski ich szukać. Szukali ich kilka godzin. Niektórych złapali, inni w ogóle pouciekali, wszystko się poukrywało. Po trzech czy czterech dniach znowu taka sama sprawa się zaczęła. Niektórych złapali. Co z tego, że ich złapali, kiedy po dwóch czy trzech dniach wyprawiali ich na wieczny spoczynek: przywieźli na Pawiak, a z Pawiaka na cmentarz. Po dłuższym czasie, kiedy nie mogli znaleźć jeńców, to łapali Żydów lub Polaków, aby uzupełnić ten kontyngent, następnie jechaliśmy furmankami na Pawiak. Tam przewoziliśmy dużo Żydów, Polaków moc, przywoziliśmy dużo, nieboszczyków przywoziliśmy powieszonych, a następnie pobitych, posiniaczonych i rozstrzelanych. Rosjanie przeważnie byli powieszeni. Żydzi przeważnie pobici, Polacy przeważnie byli rozstrzelani i byli mokrzy. Jak zajechaliśmy na dziedziniec Pawiaka, to zaraz ten Ukrainiec, co tam był, i jeden z gestapowców powiedział, że w lewo to leżą Żydzi, a w prawo katolicy.

Przewodniczący: Co to znaczy, że byli mokrzy?

Świadek Maciejak: Mieli siniaki i byli mokrzy, widocznie ich cucili wodą. Ja tak przypuszczam.

Następnie pojechaliśmy pewnego razu na Pawiak. Przywieźliśmy dwie nagie kobiety i jednego mężczyznę zupełnie nagiego, ale nie wiadomo, kto to był. Kobiety miały uniformy podwójne, zrozumieliśmy, że jedna z kobiet coś tam ma. Okazało się, że to rosyjski paszport. Pierwszy raz w 1940 r. widziałem rosyjski paszport – czerwone okładki, młot i sierp i jeden z naszych przeczytał (Zubwracz).

O tych sprawach można by dużo mówić.

Zarząd cmentarza zawsze dostawał zarządzenia, że mamy przyjść punktualnie o godz. 9.30 wieczorem z furmanką na „Gęsiówkę”, tj. Gęsią 24. To musiała gmina wybudować na koszt własny, ale pod nakazem Niemców. Otóż tam był istny rój więźniów. Przyjeżdżaliśmy o 9.00, kiedy nikomu nie wolno było chodzić po ulicy. Naszą przepustką były rękawice, fartuch i przeważnie zakrwawiona platforma. Zawsze zabieraliśmy kilku mężczyzn i parę kobiet, mniej więcej siedem, osiem osób dziennie. To byli ludzie przeważnie po sądzie, którzy zostali skazani na śmierć, bo byli także skazywani na śmierć, mimo że byli z aryjskiej dzielnicy. Wracam jeszcze do tego, co było w 1941 r. W 1941 r., gdy panowała epidemia tyfusu, było nas dwie zmiany. Pierwsza zmiana była oficjalna, a druga to byli robotnicy, bo każdy łapał się za to zajęcie dlatego, że sądził, że cmentarz to jest jedyny ratunek. Zrobiliśmy na pierwszej ulicy groby zbiorowe. Ziemia zapadała się tam na dwa metry. Groby mogły mieć osiem do dziesięciu metrów głębokości.

Przewodniczący: Na dużej przestrzeni są te groby?

Świadek Maciejak: Na przestrzeni mniej więcej dwóch morgów, ale bardzo głęboko.

Przewodniczący: Ile warstw?

Świadek Maciejak: Trupy były zeschnięte, sama skóra i kości, a warstw ich było tyle, ile się dało.

Przewodniczący: Ile mniej więcej?

Świadek Maciejak: Trudno określić, 22–32.

Przewodniczący: I to na przestrzeni dwóch morgów?

Świadek Maciejak: Na przestrzeni mniej więcej półtora morga. Zwłoki, jak powiadam, były zupełnie wyschnięte, bo panował tyfus, rozmaite choroby zakaźne, biegunka itd. Ludzie pracowali w nocy. Niemcy przyjeżdżali na cmentarz ciągle, można powiedzieć, że były istne pielgrzymki na ten cmentarz. Przyjeżdżały do nas te panie, które noszą Czerwony Krzyż, ze szpitala, przyjeżdżały nie tylko samochodami, ale były to całe wycieczki. W niedzielę mogło być takich wycieczek pięć, sześć, czasem siedem. Przyjeżdżali też młodzi lotnicy. Jeszcze coś: przyjechali do nas młodzi chłopcy, Niemcy, którzy mieli na ręku złoty pasek z napisem Jugend … i jeszcze coś więcej, ale nie mogłem przeczytać. Wszystko to przyjeżdżało oglądać nasze nieszczęście – zbiorowe groby na cmentarzu.

Przewodniczący: Jak się zachowywali?

Świadek Maciejak: Niektórzy śmiali się, a niektórzy mówili coś, ale nie mogłem zrozumieć co. Przychodził na przykład żołnierz na „Skrę” – to jest sportowy klub robotniczy, którego teren dodano do cmentarza żydowskiego – widział głęboki dół, w którym leżą zwłoki, brał cegłę i walił tam na dodatek.

To było wszystko w 1940 r. i trwało do wysiedlenia. Wtedy przestali już przychodzić, bo żandarmi na rogu Przyokopowej i Gęsiej nie puszczali, najwyżej oficerów. O tym wszystkim można by wiele mówić, ale jest jeszcze gorsza sprawa.

Pewnego razu przyjechało na cmentarz dwóch niemieckich lekarzy z pewnym pismem. Co tam pisało, nie wiem, bo jestem tylko pracownikiem. Przyszli do kancelarii, żeby im dostarczyć sto zwłok na sekcję. Radzi nie radzi musieliśmy im dostarczyć. Było wtedy sześć wozowni przepełnionych trupami. Otworzyliśmy. Musieliśmy im naszykować miski, wodę, mydło itd. Przyszli z instrumentami, otworzyliśmy wozownię. Leżały tam całe stosy trupów. Powiedziano im, żeby wybrali, jakie zechcą. Jak ta sekcja się odbywała, to szkoda mówić. Przede wszystkim nacinali pod żebrem, wsadzali rękę i wyciskali serce między żebrami, a dopiero [później] przecinali serce. Drugi doktor miał maleńkie podłużne szkiełko i smarował w trzech miejscach. O ile nie było krwi w sercu, to przecinał nogę. Tam była taka śluzowata woda i nakładali to w trzech miejscach na szkiełka. Zapisywali imię i nazwisko, bo każde zwłoki miały tabliczkę z nazwiskiem na nodze. To trwało trzy dni.

Przewodniczący: Ile było tych zwłok?

Świadek Maciejak: Sto sztuk. Służba cmentarna pytała się ich: „Po co wam tyle zwłok ludzi starych, może weźmiecie dzieci?”. [Odpowiadali]: „Dzieci nie potrzebujemy, dzieci nie nadają się do badań tyfusu”. Ta robota trwała trzy dni. Ja sam polewałem wodą ich rękawice, bo ciągle myli ręce.

Następnie w 1942 r., na jakiś miesiąc przed wysiedleniem, przyprowadzono na „Skrę” Żydów. Niemcy kazali im zejść do dołu i wszystkich stracili, widziałem to na własne oczy.

Prokurator Siewierski: Kiedy to było?

Świadek Maciejak: W 1942 r. Na „Skrze” jest jakieś 20 do 25 tys. rozstrzelanych ludzi, jeżeli nie więcej.

Przewodniczący: Czy zarząd cmentarza prowadził jakąś ewidencję zwłok?

Świadek Maciejak: Ja zaraz to powiem. Zarząd prowadził ewidencję tylko do wysiedlenia. Kiedy było pierwsze wysiedlenie, to był taki tumult, że nie można było obliczyć tych zwłok. Do przesiedlenia było tych trupów dziennie 200 do 300.

Przewodniczący: Czy świadek był pracownikiem cmentarza przed wybuchem wojny?

Świadek Maciejak: Od [?] 31 marca 1932 r. (?)

Przewodniczący: Ile trupów przeciętnie dziennie chowano?

Świadek Maciejak: Przeciętnie cztery, pięć, zawsze w niedzielę więcej, bo w sobotę nie chowano. Czasem dochodziło do ośmiu trupów, w niedzielę do 15. Na cmentarzu praskim było znacznie więcej. Ci wszyscy, którzy zostali zastrzeleni, byli postrzeleni w tył głowy. Kazali im wchodzić po drabinie albo musieli wskakiwać. Jeżeli już szli w stronę Okopowej na cmentarz i nie chcieli iść w stronę tego grobu zbiorowego, to ich zabijano na miejscu. Ci, co szli za nimi, zabijali ich na miejscu.

Na początku lipca 1942 r. pewnego dnia ruch był jakiś nienormalny, jak najwięcej na ulicy. Jeździli, furmanki przewoziły te trupy jedne za drugimi. Gdy taka furmanka stanęła na jakiś czas na ul. Okopowej, to kapała krew i ściekała do rynsztoka. To wyglądało tak jak w jakiejś rzeźni. Rano ok. godz. 9.00, 10.00 jakaś piękna limuzyna skręciła na dziedziniec cmentarny i na „Skrę”. Zaczęliśmy się trząść ze strachu, nie wiedzieliśmy, co to może być, bo był to pierwszy raz taki fakt. A potem ci SS-mani i paru żandarmów wyrzucili z terenu wszystkich. Jeszcze tak nie było.

Przewodniczący: A czy liczny był personel?

Świadek Maciejak: Było ok. 500 pracowników oficjalnych i druga zmiana nieoficjalna – także ok. 500. A jeszcze kamieniarze, malarze – razem ok. półtora tysiąca osób oprócz rodzin. Wszyscy wyszli z cmentarza i „Skry”. Powiedzieli, żeby im dać łopaty. Po kilku minutach usłyszeliśmy głuche strzały. Nie potrwało dwie minuty, druga limuzyna wjechała na cmentarz i po jakichś dziesięciu minutach wróciła. Gdy wracała, przez szybkę w samochodzie zobaczyliśmy, że tam siedziało dwoje dzieci i jedna kobieta. Po jakichś 12–15 min wszyscy wyjechali. Co to mogło być? Zastanawialiśmy się wszyscy, bo takiego faktu jeszcze nie było.

Prokurator Siewierski: Gdzie były te dzieci?

Świadek Maciejak: W limuzynie. Oni bardzo dużo ziemi nasypali, bo to był głęboki dół i nad nim dużo ziemi. Nasi chłopcy byli bardzo ciekawi, chcieli zobaczyć, kto to był, co to byli za ludzie. Nad ranem chłopaki z drugiej zmiany rozkopali tę ziemię i zobaczyli, że jeden z mężczyzn miał na mankiecie Made in England, a drugi Made in USA. To było po wybuchu wojny amerykańskiej z Niemcami.

Prokurator Sawicki: Czy dla nie-Żydów, o których świadek mówił, były osobne groby, czy wspólne?

Świadek Maciejak: Wspólne. Pochowano tam również Anglików i Amerykanów. Pewnego dnia wieczorem, o 17.00 [?], 18.00 [?], intendenta Abrama Poznera nie było na cmentarzu, wyjechał do getta, byli żydowscy policjanci. Przyjechało kilku Niemców gestapowców, od razu już z planami. Wszyscy – co to może być? Oglądali cały teren „Skry”. Na trzy metry od parkanu przy ul. Mieleckiej, na wprost Karolkowej kazali kopać dół [na] trzy metry głęboki, dwa szeroki, dziesięć długi. Dali na to kilka godzin. Intendent przyjechał wieczorem bryczką, przedstawiliśmy mu to. Telefonował on na ul. Żelazną 101. Na drugi dzień rano przyjechało 50 pracowników, ledwie wlekli nogami. Musieliśmy dać naszych do roboty. Zaczęli robić ten dół. Przyjechał garbaty Niemiec na rowerze, by patrzeć, co się robi. Widzieliśmy istne pielgrzymki Żydów. Odjechał, po godzinie przyjechał żandarm. Też dużo Żydów było, w getcie szła pogłoska: „Bóg wie, co się dzieje”.

Tego dołu nie używano. Na drugi dzień czekamy. Wieczorem przyszedł Niemiec i powiedział do intendenta, że na rano trzeba 25 robotników – fleissige – pilnych, a jak będą dobrzy, to 15, i obiecali, że dadzą chleba i marmolady. Nikt się nie łaszczył, ale ludzie z głodu… Poprzednio kopali w Lasku Bielańskim. Kilkadziesiąt osób tam pochowano.

Teraz na „Skrze”, na tym samym miejscu sypie się gruz. Na ulicy z kocimi łbami leżała masa trupów, jeden na drugim, trudno określić.

Na terenie „Gęsiówki” – Gęsia 24 – gmina żydowska musiała wybudować ten budynek na rozkaz, rozstrzelano 50 Żydów. Karawany przestały istnieć, bo co tam mogło wejść na karawan – dwie [?] skrzynie, furmanka 20–30 skrzyń, to był interes. Takie furmanki jechały na „Gęsiówkę”. Tam Żydów wystrzelano. Było dziesięć słupków. Policja żydowska doprowadzała do słupków, granatowa strzelała, ale wszystko na rozkaz Niemców. Pierwsi szli spokojnie, drudzy już się bali, najmniejszy więzień blady, wycieńczony, tyle naraz dostał siły, że dwóch policjantów nie mogło mu dać rady. Jak pierwsi byli rozstrzelani, zabrałem zwłoki na furmankę i odjechałem stamtąd – nie mogłem patrzeć.

W tym więzieniu był jeszcze drugi gatunek więźniów: Żydzi katolicy. Byli osobno. Jak słyszałem od kolegów policjantów, mieli się troszkę lepiej, kler im pomagał. Dużo też z nich pomarło.

Przed samą akcją Niemcy chcieli się pobyć wszystkich więźniów z „Gęsiówki”. W getcie było przedsiębiorstwo mające omnibusy, którymi przewożono Żydów z małego getta do dużego. Przeszło połowę Żydów przewiezionych tymi omnibusami stracono na „Skrze”. Kazali im się ustawić przodem do ściany i kolejno strzelali w tył głowy.

W końcu sierpnia, mimo iż mam dokumenty, że nie podlegam wysiedleniu, zostałem schwytany. Koledzy mnie wyratowali na drugi dzień. Zostałem na strychu. Jedna godzina to był tydzień. Koledzy mnie wpakowali do karawanu, na mnie pokładli trupy i od razu wyjechali. Wyjechali przez jedną bramę Umsiedlung, drugą – Dzielna róg Zamenhofa, trzecią – Zamenhofa róg Gęsiej i czwartą bramą – Okopowa, Gęsia. Na tej ostatniej wasze stało dwóch żandarmów i dwóch policjantów żydowskich. Jeden z nich chciał iść na cmentarz. Ja wszystko słyszałem, myślałem, że się uduszę. Jeden Niemiec chciał zobaczyć i poszedł za karawanem. Na dachu stały dwie skrzynie z trupami, z których krew ściekała. Kiepska sprawa, ten Niemiec stał. Pomocnik, ten woźnica. Tymczasem włożyli te dwie skrzynie pomału. Oni się bali o samych siebie. Jeden wpadł na pomysł. Poleciał do naszej kancelarii. Telefony były do ostatniej chwili. Później ten gmach został spalony i zniszczony. Tymczasem otworzył drzwiczki i wyciągnęli mnie spod tych trupów, tak że pozostałem bez jednego buta. Poszedłem potem na teren i otarłem się z tej krwi skrzepłej. Przychodzi kolega mój Puterman. Dobrze włada językiem niemieckim. Woła, żeby się nikt nie odzywał i tak rzucił słuchawkę, że ta słuchawka spadła na stół.

Przewodniczący: Czy świadek pamięta, jakie oddziały wojskowe na ten cmentarz przychodziły urzędowo, że się tak wyrażę, 88 [sic!] czy ktoś inny?

Świadek Maciejak: Urzędowo nikt nie przyszedł. Przyszli tylko bić i katować. Więcej nic.

Przewodniczący: A czy byli w mundurach?

Świadek Maciejak: Przyszli tylko oglądać groby, przyszli oglądać Zamenhofa grób. Ich tylko interesowało massengraben.

Chciałem zaznaczyć o sprawie Cyganów. Po usunięciu wszystkich więźniów wprowadzili tam Niemcy Cyganów. Ilu ich tam było, nie wiem. W 1942 r., w drugi dzień Bożego Narodzenia, o ile sobie przypominam, wypadało to w niedzielę, Cyganie urządzili bunt. Następnie, co się okazało: że na drugi dzień mieliśmy ok. 150 tych Cyganów, bo oni kroczyli nie na Gęsią, tylko w innych dzielnicach więcej zniszczonych [sic!]. I tam mieliśmy na wieczny spoczynek ok. 150 Cyganów.

Przewodniczący: Mężczyźni czy kobiety?

Świadek Maciejak: Mężczyźni, kobiety i dzieci też. Oni nosili na ramieniu niemieckie „Z” czerwone i opaskę na białym tle.

Proszę Wysokiego Sądu. Najważniejszą sprawą to jest właśnie to, co było w końcu października 1942 r., po pierwszej akcji. To jest bardzo ciekawe. Ja w ogóle mam dokumenty, że mieszkałem wówczas na cmentarzu. Po drugiej akcji mieszkałem na Muranowskiej. Raz myśmy sobie siedzieli po kolacji po ciężkiej pracy, wtem słyszę przed bramą trzask szyb. Dobija się do nas granatowy policjant. Nie mogli się do nas dostać. Patrzę: przed bramą żółte reflektory biją na cmentarz. Co to jest? W nocy o 18.30 takie coś. Nigdy spokoju nie mamy. Nie mogłem podejść, żeby zobaczyć ten reflektor świetlny i nie mogliśmy kłódki otworzyć. Ze strachu nie wiedziałem już, co się ze mną robi. Widocznie oni zderzakiem samochodu uderzyli w bramę i zepsuli kłódkę. Wziąłem więc młotek i zacząłem walić. Tam był Ukrainiec i SS-mani i mówili, że za słabo uderzam. Nareszcie otworzyliśmy i oni wjechali na dziedziniec. Pojechali na „Skrę”. Nasi chłopaki pierwszej i drugiej zmiany patrzą, a oni wywalają 24 mężczyzn. Z tyłu mieli ręce związane sznurkami. To był grób, gdzie mogło się zmieścić jeszcze ze 20 osób, a w ogóle nie wolno już tam było chować. Niemcy mieli jeszcze do nas urazę, że tak długo czekali przed bramą. Powiedzieli, że za pół godziny przyjadą z powrotem, żeby do tego czasu tamci byli pochowani. Jeżeli ich zastaną, zostaniemy rozstrzelani. Czekaliśmy pół godziny, godzinę, półtorej, nareszcie o 22.00 znów widzimy reflektor – wjeżdża samochód, zatrzymuje się. Na „Skrze” już nie było miejsca, więc skierowaliśmy ich w aleję główną, koło czwartej ulicy. Powiedzieliśmy oficerowi, że tam można pochować, ale naprawdę to tam nie ma grobu, wszystkie są zajęte, były tylko wykopane dla nas na przyszłość bunkry, w razie ucieczki mieliśmy się tam kryć. Radzi nie radzi musieliśmy wskazać to Niemcom. Tam więc zwalili 30 osób. Co to byli za ludzie? Patrzę, a tam było dwóch Żydków, którzy mieli gwiazdę Dawida, więc pytam, skąd te trupy. Powiedzieli, że to spoza obrębu Warszawy tych 50 zakładników.

Prokurator Sawicki: Kiedy to było?

Świadek Maciejak: Przy końcu października 1942 r.

Prokurator Siewierski: Jacy to byli zakładnicy?

Świadek Maciejak: Właśnie przed chwilą mówiłem, te 50 [osób], która wisiały jako zakładnicy. Polska organizacja zrobiła coś i ich powiesili.