Nr akt. OKM.W.II/4B L5
18
Imię i nazwisko | Henryk Roman Piekutowski |
Imiona rodziców | Franciszek i Anna |
Data urodzenia | 7 lipca 1905 r. w Brooklynie, USA |
Zajęcie | urzędnik w zarządzie gminnym w Jabłonnie |
Miejsce zamieszkania | Jabłonna ul. Parkowa 3 |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarany |
W czasie okupacji niemieckiej razem z żoną i dziećmi mieszkałem w Jabłonnie, nie byłem w tym czasie nigdzie zatrudniony. Przed wybuchem wojny pracowałem w Państwowych Zakładach Inżynierii Lądowej na Pradze, a w Jabłonnie byłem komendantem Związku Strzeleckiego.
Po wybuchu wojny cały inwentarz Związku Strzeleckiego schowałem, z wyjątkiem broni, którą rozdałem milicji obywatelskiej utworzonej we wrześniu 1939. W początkach października 1939 zorganizowaliśmy na terenie Jabłonny konspiracyjną organizację mającą na celu walkę z Niemcami. Później przeszliśmy do Armii Krajowej.
W sprawie likwidacji Związku Strzeleckiego byłem dwa razy wzywany do zarządu gminnego, gdzie miał siedzibę Selbstschutz, tj. policja utworzona z osób cywilnych narodowości niemieckiej. Pytano mnie o liczbę członków Związku Strzeleckiego, broń, radio, personalia członków. Radio w tym czasie posiadałem, jednakże przeprowadzona w domu rewizja nic nie wykazała, dzięki temu, iż przeprowadzali ją znajomi policjanci granatowi.
W rezultacie wezwania mnie do gminy, otrzymałem ustne polecenie wójta gm. Jabłonna Wilhelma Rynosa, volksdeutscha, za pośrednictwem policjanta granatowego, iż nie mam prawa przekroczyć progu urzędu gminnego w Jabłonnie.
Podobno Rynos obecnie przebywa w więzieniu na Rakowieckiej, chociaż nie jest to sprawdzone i inni ludzie mówią, iż w Gdańsku. Komendantem Selbstschutzu w tym czasie był Edmund Wit, który przed okupacją niemiecką uchodził za Polaka, ale po zajęciu Polski przez Niemców zapisał się na volksdeutscha, a od czasu zjazdu dla Polaków ewangelików w Katowicach w roku 1937 czy 1938 należał do partii hitlerowskiej, tak jak Rynos.
W czasie, gdy byłem dwa razy wzywany do magistratu w sprawie związku strzeleckiego, słyszałem, iż w Selbstschutz było zebranie, na którym układano listę elementu przestępczego w Jabłonnie. Mam wrażenie, iż właśnie ta lista została wykorzystana po zabójstwie burmistrza Legionowa Marilke do wybrania zakładników z Legionowa, Jabłonny i okolic.
24 lutego 1940 policjant z Selbstschutzu wezwał mnie do zarządu gminnego w Jabłonnie. Udałem się do burmistrza Rynosa, a ten skierował mnie do Wita, który polecił mi zaczekać, ponieważ trzeba w areszcie napalić. Zorientowałem się, iż jestem aresztowany. Była godzina 17.30. Przybyło auto wojskowe, w którym przyjechał żandarm w mundurze i mężczyzna ubrany po cywilnemu. Rynos i Wit razem z przybyłymi kazali mi iść ze sobą, jak mówili, oglądać areszt gminny. Zorientowałem się, iż mogę być zatrzymany i uciekłem.
Około godz. 20.00 tegoż dnia do mieszkania mego przybyło czterech żandarmów, policjant granatowy, sołtys i członek Selbstschutzu Lenc i chcieli mnie aresztować. Jednakże zdołałem uciec oknem, zanim wtargnęli do mieszkania.
Lenc, imienia nie znam, był volksdeutschem, mieszkał we wsi Rajszew koło Jabłonny. Przed wojną był kolonistą niemieckim, obywatelem polskim. Po przyjściu Niemców zapisał się na listę volksdeutschów i występował agresywnie przeciwko Polakom. W 1940 roku w listopadzie Lenc wyjechał w okolice Tczewa czy Pucka w związku z akcją przesiedlania Niemców z gminy Jabłonna, ze wsi Tomaszew, Rajszew, Kępa Tarchomińska na lepsze gospodarstwa na terenie Pomorza.
Byłem pierwszą osobą, po którą przyszli Niemcy w tym dniu. Po wizycie w moim mieszkaniu udali się do szeregu innych osób, które zaaresztowali. Tej nocy na terenie gm. Jabłonna zostało zatrzymanych 90 osób. Nazwisk poszukiwanych było 105, kilka osób uciekło. Po mnie w ciągu nocy Niemcy przychodzili cztery razy.
Zostali wtedy aresztowani Henryk Starczewski, porucznik Wojska Polskiego, kaleka, chodził o kulach lub jeździł na wózku; Tadeusz Grzemski, pracownik elektrowni w Jabłonnie; Tański – ogrodnik; Wiktorowicz – furman; Józef Dąbrowski – rolnik; Ignacy Kwiatkowski – rolnik; Osiński – robotnik. Z Legionowa zostali zabrani doktor major Wojska Polskiego Mazurek; Bożym – kupiec. Z Jabłonny były zabrane jeszcze trzy kobiety: Rewersiak – żona woźnego sądowego; Bartosik – przy rodzicach, ojciec jej był rybakiem i żona urzędnika elektrowni, której nazwiska nie pamiętam. Z Henrykowa felczer Honrychs i Roszkiewicz – ogrodnik.
Żona Tadeusza Grzemskiego (zam. w Jabłonnie, szkoła powszechna), z zawodu nauczycielka, mogłaby złożyć zeznania. Grzemski podobno nie figurował na liście, według której wybrano zakładników, był wzięty dla uzupełnienia ilości brakującej, wobec ucieczki kilku osób.
Również trzy osoby: Chyliński, Bziuk i Franciszek Spychalski byli wzięci dla dopełnienia listy zakładników z aresztu, gdzie byli zamknięci za pędzenie bimbru.
Ukrywając się w Warszawie, słyszałem pogłoskę, iż zakładnicy z Legionowa i Jabłonny byli dostarczeni do więzienia przy ulicy Rakowieckiej, tu nawet nie byli wprowadzeni, lecz odesłano ich na miejsce stracenia, najprawdopodobniej do Palmir. Pogłoskę słyszałem w Warszawie na trzeci dzień po mojej ucieczce.
Dodaję, iż w nocy z 24 na 25 lutego 1940, po mojej ucieczce, w celu aresztowania mnie przychodziła inna grupa, a mianowicie przybył burmistrz Rynos i Wit w towarzystwie żandarmów. Była przeprowadzona w mieszkaniu szczegółowa rewizja, trwająca dwie, trzy godziny.
Z grupy aresztowanych jako zakładnicy, już z samochodu, który miał zakładników przewieźć z Jabłonny do Warszawy, w Golędzinowie uciekł Spychalski, w Dąbrówkach Bogdan Pogodziński, obaj już nie żyją.
Rozmawiałem z nimi i stąd wiem, iż zakładników zabranych z Jabłonny było dziewięćdziesiąt kilka osób.
Mógłby o ilości zeznawać woźny zarządu gminnego Zdzisław Mistewicz (zam. w Jabłonnie, ul. Parkowa). O ile mi wiadomo, widział on listę zakładników, zna nazwiska i mógłby potwierdzić liczbę zabranych. Mistewicz zawiadamiał figurujących na liście, by się ukryli.
Protokół odczytano.