Szer. Czesław Lewito, ur. 20 stycznia 1922 r. w Białymstoku.
13 kwietnia 1940 r. o 8.00 rano do naszego mieszkania znajdującego się przy ul. Elektrycznej 3 w Białymstoku przyszło dwóch NKWD-zistów wraz z sześcioma żołnierzami armii sowieckiej. Oznajmiono nam, że u nas znajduje się broń i radiowa stacja nadawcza. Szczegółowa rewizja wykazała, że ani broni, ani stacji nie posiadaliśmy. Natomiast znaleźli u nas dwa aparaty fotograficzne i oświadczyli, że za posiadanie ich zostajemy wysiedleni na nowe miejsce zamieszkania. Dano nam 20 min na spakowanie się na auto i pod silną eskortą odwieziono na stację kolejową. Załadowano nas do małego towarowego wagonu bez okien – 31 osób.
Do granicy sowieckiej jechaliśmy trzy dni. Podczas tego czasu raz tylko wypuszczono nas z wagonu, a jedzenia i picia w ogóle nie dawano. Ze wszystkich wagonów rozlegało się jedno i to samo wołanie: „dajcie wody”. Na granicy przeładowaliśmy się do wagonów sowieckich, wygodniejszych tylko pod tym względem, że były w nich prowizoryczne ubikacje. Całą drogę jechaliśmy w zamkniętych wagonach. Jedzenie dawano nam raz dziennie. W czasie transportu były dwa wypadki śmierci z nieznanych mi przyczyn i nieznanych osób.
28 kwietnia dojechaliśmy do stacji kolejowej Pawłodar. Tam spotkałem swoją bratową, która jak się okazało została wywieziona razem z nami. Dalszą podróż odbywaliśmy razem. W Pawłodarze załadowano nas na auto i wywieziono do urluciubskiego [uzlucińskiego?] rejonu, do wsi Bobrowo [?], oddalonej od Pawłodaru 140 km na północ. W tej wsi było nas 24 Polaków.
Przez cały rok pobytu nie otrzymaliśmy żadnej pracy, a żyliśmy ze sprzedaży swej odzieży. Nadano nam siłą obywatelstwo sowieckie i starano się siłą nas przekonać, że już Polski nie zobaczymy i tu będziemy żyli do śmierci. Niejednokrotnie nam wymyślano od polskich świń i chamów, lecz myśmy płacili pięknym za nadobne. Zabroniono nam pod karą sądową wydalać się poza granice posiołka bez pozwolenia władz sowieckich.
W maju 1941 r. wstąpiłem sam do pracy przy remoncie linii telegraficznej. Ze swoich zarobków żyłem sam i posyłałem pieniądze na utrzymanie rodziny. Pracowałem tu przez sześć miesięcy, do czasu ukończenia roboty.
W sierpniu, po ogłoszeniu amnestii dla wszystkich Polaków, rodzina moja przejechała do pracy w lasach brzozowych, gdzie zamieszkała w leśnictwie Kardon Tasty [?]. Przy końcu października wróciłem z roboty do rodziny i pracowałem razem z nimi. 31 grudnia 1941 r. przedsiębiorstwo leśne zlikwidowano i znów zostaliśmy bez pracy. Teraz dopiero poznałem, co to jest głód. Warunki życiowe były bardzo trudne. W tym czasie zmarł z głodu i choroby Antoni Prystrom. W lutym dostałem pracę w sąsiednim kołchozie i tryb życia polepszył się.
24 lutego 1942 r. wyjechałem z trzema kolegami do Wojska Polskiego w ZSRR. Rodzina moja została i żyje nadal w tym samym posiołku.