Wincenty Janura, 31 lat, żonaty.
Do Rosji dostałem się z Estonii, gdzie przebywałem na emigracji. Gdy Niemcy opanowali już pół Estonii, bolszewicy zmobilizowali dziesięć roczników Estończyków, w tym kilkunastu Polaków, których uważali za swych obywateli.
Podróż trwała dziesięć dni. Jeszcze na terenie estońskim ok. 150 ludzi powyskakiwało w biegu z pociągu do lasów, ponieważ 90 proc. było przeciwko rządowi czerwonych.
Po przyjeździe do miejsca przeznaczenia, tj. do Jareńska, zostaliśmy ulokowani w szkole, gdzie zaczęli nas uczyć musztry. Widząc, że z nas nie będą mieli żołnierzy, gnali nas na roboty. Początkowo traktowali nas dobrze, gdyż w ten sposób chcieli nas pozyskać.
Po dwóch tygodniach załadowali nas na barki jak niewolników, gdzie człowiek w ogóle ruszyć się nie mógł. Po 24 godzinach przyjechaliśmy do Kariażmy [Koriażmy], gdzie już zostały zbudowane przez Polaków baraki.
Tutaj zaczął się inny tryb życia. Wojenny komisarz zaczął nas uczyć historii sowieckiej. Zaczęli mówić, że będziemy budowali lotnisko, nałożono normę 285 m2 karczowania lasu na każdego człowieka. Wobec tak dużej normy pobudka była o 4.00 rano, śniadanie 200 g chleba i kaszy i do pracy, do godz. 13.00. Od 13.00 do 14.00 przerwa obiadowa, obiad z kaszy i 300 g chleba i do roboty aż do 20.00, 21.00, 22.00 – dopóty, dopóki normy nie wykończył. Razu pewnego został osadzony w areszcie za niewykonanie rozkazu pewien Estończyk. Na znak protestu wieczorem wszyscy zebrali się na dziedzińcu – a było nas przeszło tysiąc – odśpiewali estoński hymn narodowy, po hymnie było przemówienie w języku estońskim, który za mało znam, żeby zrozumieć, co było mówione. W każdym razie poszła delegacja do dowódcy i aresztowany został wypuszczony.
W Kariażmie [Koriażmie] poznałem żołnierza sowieckiego, który brał udział w kampanii łotewskiej i estońskiej, pokazywałem mu zdjęcia z życia mego w Polsce i Estonii, a on mi na to, że on wie, jakie życie jest w innych krajach, jeszcze zaznaczył, że w Rosji nadejdzie chwila, kiedy rząd ten minie i też będzie lepsze życie. Żołnierz, którego nazwiska zapomniałem, pochodził z Moskwy.
Po skończeniu [budowy] lotniska wywieziono nas o 30 km do Kotłastrój [Kotłasstroj], 12 km od Kotłasu. Tam pracowaliśmy nad wyładowywaniem ewakuowanej fabryki, tam też dowiedziałem się o tworzeniu armii polskiej. Udałem się do dowódcy o zwolnienie nas, Polaków. Obiecywał, że zostaniemy zwolnieni, tylko trzeba zaczekać. Czekamy przeszło miesiąc, jedzenia dają coraz to mniej, tak że wszyscy chwieją się na nogach. Pożywienie składało się tutaj rano z jednej łyżki stołowej kaszy i 700 g chleba dziennie, w południe talerz zupy (była gotowana z 11 kg kaszy na 230 osób), kolacja znów łyżka kaszy. Warunki mieszkaniowe fatalne: mieszkaliśmy na barce, spaliśmy jeden na drugim, oblazły nas wszy i pluskwy, zaczął szerzyć się tyfus i dyzenteria, było kilkanaście wypadków śmierci. Brak cierpliwości zmusza mnie powtórnie do chodzenia z prośbą o zwolnienie, by wstąpić do polskiej armii. Tym razem dowódca kategorycznie odmówił zwolnienia, twierdząc raz jeszcze, że zabrani z ziemi estońskiej jesteśmy obywatelami sowieckimi.
Widząc taki obrót sprawy, mówię swym kolegom, że trzeba będzie uciekać. Upewniwszy się, kiedy odchodzi pociąg, w nocy z 31 [grudnia] na 1 stycznia 1942 r. uciekam. Po sześciu tygodniach, 16 lutego, zajechałem do Taszkientu [Taszkentu], chory na tyfus, którego nabyłem w czasie podróży.
W nocy z 16 na 17 lutego, w gorączce 39,7, zostałem zabrany przez pogotowie. Przesiedziałem do rana, dopóki zdrowsi nie zostali wypisani. W szpitalu traktowanie niezłe, jedzenie szpitalne składało się: rano 150 gramów chleba i wody, obiad 10 stołowych łyżek zupy i łyżka makaronu, kolacja 150 g chleba i woda. Po miesiącu, jeszcze całkiem słaby wychodząc ze szpitala, udaję się do polskiej placówki, która odesłała mnie do komisji w Ługowoje.
Będąc już w armii, spotkałem jednego z mych kolegów, którzy również uciekali. Jeden obywatel estoński, z pochodzenia Polak, został wcielony do marynarki polskiej.