ZBIGNIEW JANIA

Strz. Zbigniew Jania, uczeń gimnazjum, zam. we Lwowie, ul. L. Sapiehy 1.

Miejsce zesłania w Rosji: Kazachstan, semipałatyńska obłast, ajaguzki [ajagozski] rejon, sowchoz „Mynbułak”, ferma nr 2.

Pierwsze masowe wysiedlanie Polaków z większych miast na Kresach odbyło się 13 kwietnia 1940 r. Wysiedlanie to przeprowadzane było bez żadnego uprzedzenia ze strony władz sowieckich i bez jakiegokolwiek sądu. Wystarczyło tylko, że według policji [sic!] ktoś z członków rodziny był urzędnikiem państwowym, oficerem lub podoficerem wojska albo też właścicielem nieruchomości. Akcja ta przeprowadzana przez żołnierzy NKWD i funkcjonariuszy milicji pod dowództwem oficera lub komisarza tejże instytucji, rozpoczęła się około jedenastej wieczorem. Po uprzednio przeprowadzonej dokładnej rewizji otrzymaliśmy rozkaz pakowania rzeczy. Ile i jakie rzeczy można było zabrać ze sobą, zależało to wyłącznie od oficera, który kierował akcją. On też dowolnie ustanowić mógł czas przeznaczony na pakowanie się. Było to bardzo niekorzystne dla nas, ponieważ NKWD, aby zgnębić nienawistnych Polaków „kapitalistów i burżujów” ustanawiało czas jak najkrótszy i jak najmniej bagażu pozwalało zabrać ze sobą. Następnie tenże oficer sporządzał spis mebli i wszystkich wartościowych przedmiotów, które były własnością deportowanych, a które następnie miały być sprzedane przez najbliższego krewnego lub sąsiada, a pieniądze uzyskane ze sprzedaży zdawać trzeba było do NKWD. Następnie załadowano nas pod bagnetami na samochód, który odwiózł nas na dworzec kolejowy, gdzie czekał już pociąg towarowy. Było nas wszystkich w tym małym wagonie 31 osób; ciasno do tego stopnia, że parę osób musiało na zmianę siedzieć w nocy, bo nie starczało dla nich miejsca. Staliśmy trzy dni jeszcze na stacji i przez ten czas nie dostaliśmy ani odrobiny strawy, żyjąc tym, co było wzięte z domu. Podczas transportu wyżywienie było na ogół dobre, tzn. że nie odczuwaliśmy głodu. Od czasu do czasu wyprowadzano nas na postojach pod konwojem dla nabrania wody lub pobrania żywności.

Po 15 dniach podróży zajechaliśmy na stację Ajaguz [Ajagoz], gdzie w nocy załadowaliśmy się na samochody, którymi zajechaliśmy do sowchozu. Po wyładowaniu z samochodów wskazano nam nasze przyszłe „mieszkania”, które raczej podobne były do chlewów niż do ludzkich siedzib. Były to nędzne lepianki z gliny, wysokości ok. dwóch i pół metra. W „mieszkaniach” tych roiło się od różnego rodzaju robactwa. W niektórych wypadkach przesiedleńcy musieli sami czyścić obory i stajnie, by móc tam zamieszkać. Po paru dniach naczelnik NKWD tego rejonu wydał nam „paszporty” i wyjaśnił, że samowolnie nie wolno nam nigdzie się wydalać z miejsca zamieszkania ani też samowolnie go zmieniać. W jakiś czas później kilka rodzin polskich pod przymusem wyjechało w step. Jedynym ich schronieniem były szałasy plecione z wikliny i kryte sianem. Pracowaliśmy tam przy hodowli bydła. Znaczny procent ludzi nieprzywykłych do azjatyckiego klimatu zapadł na malarię lub na brucelozę.

Po naszym przybyciu do sowchozu NKWD pozornie przestało się nami interesować, tylko od czasu do czasu przyjeżdżał do nas funkcjonariusz RK [?] milicji, który sprawdzał obecność przesiedlonych i badał nastroje wśród nas. Na licznych zebraniach i wiecach, gdzie obecność była obowiązkowa, władze sowieckie starały się zabić w nas nadzieję powrotu do Polski i osłabić ducha, mówiąc że prędzej zginiemy tu, w Kazachstanie, niż znajdziemy się na wolności. W ogóle nigdy nie powiadomiono nas, na jaki okres jesteśmy przesiedleni. Usposabiali oni też ludność miejscową wrogo do nas, w oczach swych obywateli zrobili z nas okrutnych ciemiężycieli proletariatu, burżujów, których należy gnębić i znęcać się nad nimi jak się tylko da.

Do pracy na fermie bądź też na stepie zmuszano wszystkich, którzy ukończyli 16 rok życia. Wynagrodzenie za pracę było znikome do tego stopnia, że pewna kobieta (nazwiska nie pamiętam) za cały miesiąc pracy w zimie zarobiła parę rubli z kopiejkami. Suma śmiesznie niska, jeżeli porównać ją z ceną kilograma mąki, który kosztował 16 do 20 rubli. Poza tym pracujący miał prawo do kupienia kilograma chleba dziennie, o ile można go było w ogóle dostać. W zimie warunki wegetacji były okropne. W 1941 r. umarła jedna osoba, a dwie zemdlały z wycieńczenia podczas pracy. W tym okresie mieliśmy paręset rubli uzyskanych ze sprzedaży rzeczy, bądź też przysłanych nam przez krewnych, a mimo to za żadną cenę nie można było dostać nawet kilograma mąki.

Z chwilą wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej warunki jeszcze się pogorszyły, ceny produktów żywnościowych wzrosły podwójnie, a co gorsza nie można ich było nigdzie znaleźć.

Za najmniejsze uchybienie od pracy lub za niewyjście na robotę, groziła kara kilkumiesięcznego więzienia. Do roboty zmuszano nawet dzieci w wieku 13–15 lat.

Amnestia nastąpiła 31 sierpnia 1941 r., a 14 września wyjechałem wraz z matką i siostrą do Dżambułu, gdzie dopiero po dłuższym czasie znaleźliśmy mieszkanie. Stamtąd wstąpiłem jako ochotnik do 10 Dywizji Piechoty w Ługowoj[e].