10 lutego 1940 r. o godz. 4.00 rano do mieszkania przybyło osiem osób uzbrojonych w karabiny i browningi. Była to tymczasowa milicja sowiecka, z NKWD-zistą na czele. Milicja składała się z miejskich Żydów i paru miejscowych chłopów. Po przyjściu do mieszkania sprawdzili obecność całej rodziny i przeprowadzili rewizję mężczyzn z zapytaniem, czy nie mamy gdzieś ukrytej broni. Po czym mężczyznom kazali zebrać się do odjazdu, mówiąc że: wy pojedziecie na wywiad na całe cztery dni. Zebrawszy się, byliśmy odprowadzeni do gminy i osadzeni w jednym z pokojów gmachu gminnego. Siedzieliśmy tam dwie doby. W tym samym czasie inni milicjanci przeprowadzali szczegółową rewizję, likwidując całą gospodarkę, a kobiety i dzieci w przeciągu półtorej godziny zebrali i wywieźli na stację do Pińska, gdzie osadzili w wagonie. Po dwóch dniach dołączyli nas do rodzin i w takim porządku wywieźli do Rosji. Jechaliśmy 15 dni, podróż była bardzo zła, nie było nic do jedzenia, w wagonach było po 30 osób. Dojechaliśmy do Archangielska, tam staliśmy w jednym z klubów pod miejscowością Cyklomen [?] cały tydzień, tutaj dawali trzy razy dziennie jeść. Później załadowali do samochodów i wywieźli w okolice Archangielska, w górę rzeki północnej Dźwiny, na posiołek Zorja [?], który w chołmogorskim rejonie. Tam przeżyliśmy prawie dwa lata.
Pracowałem tam w czasie zimowym w lesie przy zwalaniu drzewa z pnia. Zarabiało się, jak następuje. Zależało to od wyrobionych procent normy, każdy procent opłacany był w wysokości dziewięciu kopiejek. Tak było, dopóki nie wyrobiłeś 40 norm. Po wyrobieniu tej stawki dostawało się tzw. premialną nadwyżkę, w sumie 180 rubli, i za następne normy płacili 25 proc. od wyrobionej normy. W lecie pracowałem na spławie lasu jako flisak, gdzie zarobek był taki sam jak wyżej wymieniony.