Józef Karol, ur. 25 maja 1911 r. we wsi Wysoka, pow. Rzeszów, woj. lwowskie, rolnik, żonaty.
10 lutego 1940 r. o godz. 3.00 w nocy do mego domu, znajdującego się w kol. Pomiarki, pow. Horodenka, woj. stanisławowskie, przyszli jeden milicjant (były polski obywatel) i jeden oficer sowiecki. W tym samym czasie wywieziono wszystkich mieszkańców mojej kolonii. W domu byłem ja z żoną. Zarzucono nam, że posiadamy broń, i pod tym pretekstem zrobiono rewizję, podczas której nic nie znaleziono. Następnie dali nam 30 min na spakowanie się i oznajmili, że wyjeżdżamy. Kazano mi zaprząc swoje konie i nimi pojechałem do stacji kolejowej Horodenka. Tutaj załadowali nas do małego towarowego wagonu 40 osób. Cały mój majątek ruchomy i nieruchomy odebrano mi bez żadnego wynagrodzenia.
Do Lwowa jechaliśmy trzy dni w zamkniętych wagonach. Nie wypuszczano nas w ogóle z wagonów i nie dawali nic jeść ani pić. We Lwowie była przesiadka do wagonów sowieckich. Ubikacji w wagonie nie było, więc załatwialiśmy się w celowo wybitej dziurze. Wody i jedzenia można powiedzieć, że w ogóle nie dawano, a żyliśmy z tego prowiantu, który zabraliśmy z sobą. Z braku wody jedliśmy śnieg, o który także trzeba było się starać.
W czasie transportu było kilka wypadków śmierci z zimna nieznanych mi osób.
25 lutego 1940 r. dojechaliśmy do Pawłodaru, gdzie staliśmy pięć dni pod gołym niebem, następnie załadowano nas na auta i na 7 marca 1940 r. zawieźli nas do bajanoulsiego [bajanaulskiego] rejonu do kopalni złota Maikainu [Majkajyn]. Tam przespaliśmy noc, a stąd odwieźli nas do Szyptykułu i umieścili w małej lepiance pod ziemią 20 ludzi. Było bardzo ciasno. Dało się słyszeć takie prośby pod adresem Sowietów: „Zabraliście nam wszystko, to weźcie i rozstrzelajcie”. Stąd przyjechałem do cegielni, gdzie pracowałem przy robotach ziemnych dwa miesiące. Praca była bardzo ciężka, a mało się zarabiało, tak że ciężko było wyżyć, więc przerzuciłem się na inną robotę. Budowaliśmy baraki z dykty dla Polaków, którzy mieli przyjechać w maju. Następnie pracowałem jako murarz do października 1941 r., kiedy to wyjechałem na ochotnika do Wojska Polskiego i zajechałem z własnych funduszy do Taszkientu [Taszkentu] i z powodu przeszkód stwarzanych przez władze sowieckie musieliśmy wracać do domu. Nie mieliśmy już w ogóle pieniędzy. Sprzedaliśmy prawie wszystko, co mieliśmy na sobie, i jechaliśmy tak od stacji do stacji, bez biletów. Niejednokrotnie wyrzucano nas z pociągu na mróz. Musieliśmy pracować, aby jechać dalej lub mieć przynajmniej co jeść.
Do Pawłodaru wróciliśmy w grudniu i stąd 150 km musieliśmy iść piechotą do domu. Po przyjściu do Maikainu [Majkajynu] nie dostałem tu pracy i musiałem szukać z żoną przytułku w innym miejscu. Przejechałem więc do 7 aułu, 8 budowniczego punktu, gdzie pracowałem jako murarz. Niejednokrotnie doznawałem z żoną głodu, gdyż zarobki były bardzo marne.
5 marca 1942 r. wyjechałem do wojska. Żonę zostawiłem na miejscu, gdzie pracowała w stołowoj jako kucharka.
Na wiosnę 1941 r. zmarł mój teść Jan Haspod, 65 lat.