Kanonier Wiktor Grydziuszko, 7 Pułk Artylerii Przeciwlotniczej, 1 batalion [?].
Po inwazji w 1939 r., gdy wojska sowieckie zajęły nasze terytoria, przebywałem w domu. Pracowałem na siedmiohektarowym gospodarstwie przy ojcu, borykając się z wypłatą sielnałogow, kult-zborów itp. kontyngentów.
W 1940 r. byłem powołany przez miejscowy rajwojenkomat jako rocznik poborowy na komisję poborową, która przyjęła mnie do wojska.
Do wojska byłem powołany 8 maja 1941 r. Na punkcie zbornym załadowano nas do wagonów towarowych i wieziono siedem dni, nie wypuszczając z wagonów nawet po wodę do picia.
Po przyjeździe na miejsce, do oddziału, długi czas chodziliśmy nieumundurowani, kwaterując w stajni. W takich antyhigienicznych warunkach szybko też wpadłem w chorobę, a gdy zgłosiłem się do lekarza, to za pierwszym razem wcale nie przyjął mnie, na drugi zaś raz, gdy poszedłem, nie badając mnie wcale powiedział, że jestem zdrów, tylko symuluję.
Często też zbierał większą liczbę chorych, którzy przyszli do niego po poradę, i sanitariuszowi kazał przerobić z nimi musztrę luźną.
Gdy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka, byłem wywieziony pod front, mimo że byłem chory i nie wyszkolony należycie. Zajmowaliśmy linię obroną, tutaj noc i dzień bez ustanku musieliśmy kopać okopy i rowy przeciwczołgowe. Aż pewnego dnia zabrali nam broń i pogonili dalej na tyły – kopać rowy strzeleckie i przeciwczołgowe dla cofających się wojsk.
Gdy słabo odżywiony i bez wypoczynku nie wykonał z góry określonej pracy, komandir groził rozstrzelaniem, niejednokrotnie skierowując lufę rewolweru w piersi.
We wrześniu wywieźli nas na Ural, do przebudowy fabryki dla wojennej produkcji. Tam stworzyli osobny batalion pracy: z Polaków, Żydów, Ukraińców i Białorusinów oraz Niemców zamieszkujących w Rosji. W tym właśnie batalionie zobaczyłem największą zgrozę życia w raju sowieckim.
Racje żywnościowe z każdym dniem uszczuplały się, a normy pracy wzrastały. Kto nie zdołał wykonać normy, był pozbawiony obiadu lub kolacji albo jednego i drugiego. Z każdym dniem siły opuszczały człowieka, każdy stawał się na wszystko obojętny. Nie zważając na moc stosowanych kar, nikt nie mógł wyrobić norm. Wielu puchło z głodu i umierało. Jeden z kolegów zmarł przed pobudką, a gdy przyszedł komandir robić pobudkę i on nie wstawał, to ciągnął go za nogę i krzyczał: „Ty markierancie nie chcesz iść na robotę, pójdziesz na Haupwacht!”.
W lutym [1942 r.] przyjechała nasza komisja i wszystkich Polaków zabrali do polskiej armii. Na tym skończyłem moją wędrówkę po raju sowieckim i pozostała mi w pamięci jak sen koszmarny.
Miejsce postoju, 9 marca 1943 r.