Kpr. Ludwik Bukowicki, nadt.[?] orkiestrant 71 [nieczytelne], kawaler.
Zostałem aresztowany 9 stycznia 1940 r. we wsi Ostrożne k. Zambrowa, pow. łomżyński.
Ze Śniadowa tegoż dnia dostałem się do celi w suterenie seminarium łomżyńskiego, potem do więzienia w Łomży, następnie 29 czerwca odesłano mnie do więzienia w Homlu. 17 września 1940 r. odjechałem transportem do Kotłasu. Wrażenie aresztowania było okropne, gdyż pierwszy raz w życiu odebrano mi wolność, dostałem się do podziemi seminarium, gdzie mnie wepchnął wartownik. Maleńka salka była wypełniona tak, że nie było gdzie usiąść. Byłem 37 lokatorem tego małego mieszkania, gdzie okienko można było zalepić jedną kartką gazety, a powietrze było nieznośnie ciężkie. Tak odbywałem jakby [nieczytelne] i w ogóle nie mogłem oddychać. Byłem z miejsca oszołomiony; wyziewy ciał kolegów, pełno nędzy, wszy, noce spędzaliśmy na [nieczytelne].
Wszyscy byli aresztowani przeważnie pod zarzutem przekroczenia granicy i chęci przekroczenia granicy. Stałem się od razu jakby odrętwiały i drewniany. Koledzy moi byli z Warszawy i przygranicznych wiosek, wszyscy Polacy, wszystkich więc od razu zbiło z nóg. Po tygodniu odesłano nas karetkami do więzienia już przepełnionego, okna były pozabijane, ciemność panowała [nieczytelne] się robactwa, które systematycznie wysysało krew. Co do odżywiania to nigdy bym nie uwierzył, że człowiek może żyć o takim jedzeniu. Pragnieniem moim było, aby choć raz jeszcze móc najeść się chlebem.
[Nieczytelne] bezsilność, najboleśniejsze były jęki i pisk kobiet umieszczonych w więzieniu [nieczytelne] wielu w tej grozie utraciło rozum.
Z Homla pamiętnym transportem zawieziono nas do Kotłasu. Po drodze koło Mogilewa [Mohylewa] w naszym wagonie zdobyto się na szaleńczy krok: postanowiono wieczorem uciekać. Gdy się ściemniło jednym balem z prycz wybito otwór na bufory i zaczęli wyskakiwać. Dwaj szczęśliwi dotarli do lasu, trzech złapano, zbito dwóch do nieprzytomności, a jednego w moich oczach parę kroków od wagonu przy świetle rakiety rozstrzelano.
W Kotłasie pracowałem w tajdze, a w czerwcu 1941 r. utraciłem wszystkie siły, przewracając się od wiatru. Umieszczono mnie w szpitalu, gdzie leżałem do września. W tym czasie zmarło dużo kolegów. Nazwisk nie pamiętam. Jeden ze zmarłych to śp. Stanisław, mieszkał koło Gródka Jagiellońskiego.
Listy pisałem prawie co tydzień, lecz nie miałem żadnej odpowiedzi.
We wrześniu otrzymałem udostowierienije, całą siłą starałem się dostać jak najdalej na południe, gdzie w Uzbekistanie, w Guzar [G’uzor] przyjęto mnie do armii polskiej.