Szeregowiec Kazimierz Flinz, 26 lat, listonosz, kawaler.
Zostałem aresztowany przez sowieckie patrole graniczne 19 listopada 1939 r. na granicy węgierskiej. Posądzonego o szpiegostwo doprowadzono mnie do Worochty, pow. Nadwórna, i osadzono w tymczasowym areszcie. Tam siedziałem przez kilka tygodni, potem zaś zostałem przewieziony do więzienia w Nadwórnej, gdzie spotkałem się z masą kolegów takich jak ja. Spędzaliśmy dzień za dniem w celi o betonowej posadzce, bez łóżek, bez żadnych mat – spaliśmy na ziemi, a i na to nie było miejsca, gdyż w tej małej celi mieściło się 60, a nawet i 70 osób. O każdej porze dnia i nocy można było się spodziewać, że będą wzywać na śledztwo. Wzywano przeważnie w nocy, pytano zaś o różnych ludzi, czasami bito, straszono rozstrzelaniem, wyzywano różnymi słowami poniżającymi godność Polaka. Na niektórych robiło to duże wrażenie i załamywali się, na drugich zaś nie działały ich sposoby i zawsze patrzyli prosto w oczy z godnością prawdziwego Polaka.
Po okresie półtora miesiąca zostałem wywieziony wraz z kolegami do więzienia w Stanisławowie. Tam już po kilkudniowym pobycie, po przejściu głównej rewizji, załadowano nas na samochody obstawione karabinami maszynowymi i tak jechaliśmy przez ulice na dworzec kolejowy, gdzie załadowano nas do pociągu. W poszczególnych wagonach o ładowności 15 t zapakowało się po 40 do 60 osób w jednym i tak o kawałku chleba i solonej rybie, które dostawaliśmy raz na dzień (bez wody), dojechaliśmy do ZSRR do Kirowogradu i tam zostaliśmy przywiezieni do więzienia, gdzie na nowo zaczęło się śledztwo, straszenie i ubliżanie. Kombinowano na różne sposoby, żeby po prostu wmówić w człowieka to, czego nigdy nie było, a to dlatego, żeby mieć podstawy, by dłużej trzymać go w więzieniu. Karmiono nas trzy razy dziennie, dosłownie wodą, tzn. na śniadanie, na obiad i na kolację zupa, w której trzeba było szukać przez okulary ziarenka owsa lub innej kaszy. Prócz tego dawali porcję chleba o wadze 600 g. O ile stawiano opór niewzięcia