Kanonier Jakub Fiszkant, 24 lata, student medycyny, kawaler.
Aresztowany 28 października 1939 r. w Kołomyi, w pierwszej połowie listopada przewieziony zostałem do więzienia w Kijowie, następnie do Moskwy. W połowie lutego 1940 r. transportem, z przeróżnego rodzaju przestępcami rosyjskimi, zostałem przewieziony nad dopływ Wołgi – Szkoszę [?]. Tam w bagnistych lasach, na terenie opuszczonej, wysiedlonej wsi Pielniewo znajdował się obóz pracy.
Warunki mieszkaniowe były okropne. W opuszczonych i rozpadających się chatach, nierzadko w chlewach i oborach z pozostałością gnoju, znajdowały się nasze mieszkania. Plaga pluskiew, a potem i wszy, stwarzała warunki nie do opisania.
Surowa zima Północy, z temperaturą dochodzącą do minus 60 stopni, nieopatrzone baraki mieszkalne i brak pieców powodowały do marca ogromną śmiertelność w obozie. Według moich spostrzeżeń doszła ona w marcu do jakich 40 proc. Bywały dni, że umierało po dwóch ludzi. W obozie tym zamieszkiwało ok. 600 osób, w tym ok. stu Polaków. Właściwą władzę posiadali nie naczelnicy z grupy ludzi „wolnych”, lecz rekrutujący się z przestępców o wysokich wyrokach, którzy sprawowali właściwą władzę – czy to w obrębie obozu, czy na pracy. Dopuszczano się wielu nadużyć w rodzaju nieprawnych rewizji, szykan wszelkiego rodzaju, łącznie z karnym aresztem za niewypełnienie norm przy wyrębie lasu.
Tam też spotkałem się z cyngą północną, która u niektórych osobników dochodziła do tego, że całe ich ciało było potwornie owrzodzone.
W końcu marca pozostałych przy życiu – dokładnie: 63 Polaków – przetransportowano na przystań, do innego obozu nad Wołgę w pobliżu budujących się tam wodnych elektrowni.