St. kanonier Paweł Czernuszczyk, ur. 21 sierpnia 1917 r. w Kazimierówce, gm. Wiercieliszki, pow. Grodno, woj. Białystok, rolnik, kawaler.
W 1939 r. zostałem powołany do służby czynnej. Gdy wybuchła wojna z Niemcami, byłem na obronie Krakowa. Gdy Niemcy na nas zaczęli nacierać, musieliśmy opuścić miasto i szliśmy do Stanisławowa. Spotkaliśmy się z bolszewikami i rozbroili nas w miasteczku Halicz 19 września. Po rozbrojeniu zawieźli do Szepietówki, [gdzie] trzymali nas 14 dni. Dawali 300 g chleba i ćwierć litra zupy, musieliśmy stać po prowiant 10 godzin. Do ustępu nie puszczali po jedzeniu, tylko zabierali po kilkunastu ludzi i prowadzili.
Z Szepietówki pędzili nas na piechotę na tereny Polski. Bardzo dużo ludzi umierało podczas podróży. Przyszliśmy do Ostroga, tu odpoczęliśmy dzień i poszliśmy do Zdołbunowa. W Zdołbunowie załadowali do pociągu po 88 ludzi do wagonów 20-tonowych i przywieźli do Dubna. Tu nasz naród zaczął nam przynosić jedzenie, wtedy odżyliśmy. Po kilku dniach pędzili nas do Werby i zaczęli nas gonić na roboty robić szosę. Ustalili nam normy i stachanowskie kotły i trzymali nas w baraku do suszenia parkietu. Higieny nie było, wszy nas mało nie zagryzły. Później zaczęli normować łagry, to z higieną poprawiło się. Bieliznę dawali tylko tym, którzy wyrabiali normy. Politruki zawsze mówili, że Polski nie będzie, a my z nimi sprzeczaliśmy się, to oni mówili: „Wtedy Polska będzie, jak na dłoni włosy wyrosną”.
Gdy wybuchła wojna rosyjsko-niemiecka, to nas pojedynczo puszczali do ustępu i nie wolno było chodzić po placu. NKWD-ziści bardzo ostro odnosili się do nas. Wtedy zaczęliśmy podróż na tereny Rosji. Podczas podróży nie dawali nawet napić się wody: gdy była jaka kałuża, to konwój prowadził psa, żeby żołnierz polski nie napił się wody. Jedzenia dawali tylko raz na dzień po parę łyżek, a były takie dni, że wcale nie dostaliśmy jeść. Maszerowało nas dwa i pół tysiąca ludzi i to na końcu nie można było zdążyć iść, to bili kolbami. A jak który