JANINA KOZAK

21 maja 1946 r. w Warszawie sędzia grodzki Antoni Knoll, delegowany do Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, w obecności protokolantki Janiny Gruszkowej przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienioną, która zeznała, co następuje:

Janina Kozakówna
córka Jana i Heleny
ur. w Warszawie 10 września 1906 r.
wyznanie rzymskokatolickie
niekarana
zawód urzędniczka
zam. Warszawa, ul. Emilii Plater 8 m. 14

4 października 1939 roku wezwało mnie gestapo na al. Szucha, gdzie zostałam pierwszy raz przesłuchana na temat organizacji straży granicznej. Przesłuchanie odbyło się zupełnie spokojnie, a po jego zakończeniu zostałam zwolniona. Badanie trwało dwa dni.

18 listopada zostałam przez gestapo aresztowana i przywieziona na Pawiak. Osadzono mnie w izolatce, a po dwu tygodniach, po pierwszym przesłuchaniu, przeniesiono mnie do stałej celi nr 3.

Razem ze mną siedziały Halina Koźmińska, Zofia Żochowska, Krystyna Kolczyńska, Wacława Siwanowicz i dwie Żydówki, których nazwisk nie pamiętam. Z wyżej wymienionych Wacława Siwanowicz została rozstrzelana 7 grudnia 1939 za rzekome zerwanie plakatu ze swastyką, a faktycznie za to, że była frontową sanitariuszką w 1939.

Rozkład dnia w czasie pobytu mego w celi był następujący: o 5.30 pobudka, o 6.00 apel w celach, między pobudką a apelem trzeba się było ubrać, umyć i sprzątnąć celę. Po apelu było śniadanie z czarnej kawy gorzkiej i 350 gramów chleba nieświeżego, często spleśniałego. Potem był spacer trwający od 15 min do pół godziny, który czasem zamiast rano był po obiedzie. O 11.00 był obiad składający się z zupy z czarnej fasoli bez okrasy. Na kolację otrzymywałyśmy zupę bądź kawę, a czasem ryż, też bez okrasy.

Raz na tydzień można było brać jedną książkę z biblioteki. Przez cały czas mego pobytu na Pawiaku książki były wydawane. Do 25 grudnia 1939 można było otrzymywać paczki z domu, choćby i codziennie. W tym okresie wolno było palić papierosy.

Od 25 grudnia 1939 paczki były wstrzymane. Zakaz otrzymywania paczek trwał do sierpnia 1940, a później zezwolono na podawanie paczek tylko ciężko pracującym.

Przed samym Bożym Narodzeniem wskutek ataku ślepej kiszki zostałam przeniesiona na szpital. Dr Baczyński zwrócił się pisemnie do gestapo o przeniesienie mnie do szpitala poza obrębem więzienia celem przeprowadzenia zabiegu chirurgicznego. Gestapo nie zgodziło się na to i nie pozwoliło na dokonanie operacji. Przyszła natomiast komisja, która zbadała wszystkich chorych i niektórym z nich, zależnie od stanu zdrowia (między innymi i mnie), zezwoliła na otrzymywanie pożywienia z domu. W szpitalu byłam sześć do siedmiu tygodni.

Pożywienie w szpitalu było wtedy takie samo jak na oddziałach Pawiaka. Gdy stan mojego zdrowia poprawił się, na skutek mej prośby przeniesiono mnie do poprzedniej celi. Na Pawiaku przebywałam do 23 grudnia 1940.

W czasie mego pobytu na Pawiaku jeszcze w roku 1939 przebywał na Pawiaku, ściśle biorąc na Serbii, gdyż późniejszy oddział męski jeszcze nie był wyremontowany, były prezydent Warszawy Stefan Starzyński. Był on całkowicie izolowany, a przed celą stała warta gestapowska. Otrzymywał takie samo pożywienie jak inni więźniowie. Wychodził codziennie o godz. 8.00 rano na podwórko z dwoma gestapowcami i z własnej woli odgarniał łopatą śnieg. W dniu 22 czy 23 grudnia został wywieziony, jak słyszałam, do Dachau.

W pierwszym okresie mego pobytu na Pawiaku w roku 1939 nastąpiła pierwsza egzekucja z Pawiaka studentki Zahorskiej. Podobno za zerwanie plakatu i pisanie jakichś komentarzy na plakacie. Miejsce egzekucji nie jest mi znane.

Przypominam sobie, że gdy wyprowadzano mnie z celi na szpital, widziałam jak z jednej z cel wyprowadzano jakiegoś mężczyznę, jak się później okazało ze słów strażniczki, która mnie prowadziła na szpital, współwłaściciela kina „Światowid”, Lejtmana. Gestapowcy kazali mu obnażyć brzuch i zaczęli go tłuc na korytarzu po żołądku i krzyżu. Do bicia użyli policyjnych pałek gumowych.

Co się z nim potem stało, nie wiem. W każdym razie na szpital go nie przyprowadzono.

Od chwili mego aresztowania i pobytu na Pawiaku, w listopadzie co czwartek, a w grudniu co środę, gestapo wybierało po dwu, trzech mężczyzn, których wywoziło z Pawiaka (co wiem tylko ze słyszenia) i rozstrzeliwało na terenie ogrodu sejmowego.

W czasie mego pobytu w szpitalu więziennym w styczniu 1940 zostało, z mocy wyroku sądu gestapowskiego, rozstrzelanych siedem kobiet. Między innymi urzędniczka PKO, miała na imię Maria, która na sąd była wzięta ze szpitala z gorączką 38 stopni z kreskami.

Również przypominam sobie, że w okresie, kiedy leżałam w szpitalu, przywożono tam, bezpośrednio po przesłuchaniu w al. Szucha, mężczyzn bardzo pobitych. Między innymi przywieziono mężczyznę, który miał czarne od pobicia uszy i kark, a ręce miał tak opuchnięte od bicia, że nie mógł nic wziąć do ręki.

Również w mojej obecności przywieziono trupa jakiegoś mężczyzny, nauczyciela, o którym gestapo powiedziało, że wyskoczył oknem, a faktycznie miał rany postrzałowe. Jak mówiono, powodem zamordowania było to, iż w trakcie przesłuchania rzucił się na gestapowca.

Pod koniec kwietnia 1940, daty dokładnie nie pamiętam, przybył na Pawiak Himmler. Wszyscy więźniowie, spędzeni na podwórze Pawiaka, stali tam około dwóch godzin. Mężczyźni stali od ulicy Pawiej, a kobiety od ulicy Dzielnej. Himmler przeszedł przed frontem, przy czym zapytywał poszczególnych więźniów, za co siedzą. Nie widziałam, co się działo w tej części podwórka, gdzie stali mężczyźni. W stosunku do kobiet zachowywał się obojętnie.

W końcu kwietnia czy na początku maja odszedł, jak słyszałam, do Mauthausen duży transport składający się z przeszło tysiąc stu pięćdziesięciu mężczyzn. Między innymi widziałam gen. Roja. Siedziałam wtedy w dawnym gmachu szkoły straży więziennej, więc całe podwórze widziałam dokładnie. Przy załadowywaniu transportu działy się okropne rzeczy. Na przykład księdza, którego nazwiska przypomnieć sobie nie mogę, ale zdaje się Około-Kółak, po podjęciu mu do góry sutanny zbito i skopano w nieludzki sposób. W ogóle każdy wsiadający był kopany. Chleb rzucano więźniom z samochodu i z worków z ziemi. Każdy chwytał go w powietrzu. Początkowo rzucali papierosy w górę, ale potem kazali poszczególnym więźniom podchodzić do rozdającego i kłaniając się, prosić o papierosy.

W maju, czerwcu i lipcu przychodziły z miasta na Pawiak duże transporty osób z łapanek na ulicy. Część osób zwalniano, część zatrzymywano na Pawiaku, część odsyłano na Skaryszewską.

Po przeprowadzeniu nas ze szkoły straży na Serbię przyprowadzono do naszej celi (było to w lipcu) Stanisławę Weinzową, żonę lotnika polskiego, która wróciła z przesłuchania. Strażniczka Czechowiczowa kazała Weinzowej dać łóżko i położyć ją. Weinzowa, usiadłszy na łóżku, poprosiła o pomoc przy rozbieraniu. Początkowo myślałyśmy, że jest to jakaś nowa więźniarka, która przyszła do nas z takimi nadzwyczajnymi wymaganiami. Gdy pomogłyśmy jej zdjąć sukienkę, stwierdziłyśmy, że ciało jej od kolan do karku było czarne od bicia. Dosłownie nie było kawałka białego ciała. Weinzowa po kilku dniach siedzenia w naszej celi została przeniesiona na szpital, gdzie leżała sześć tygodni.

Inna więźniarka, Żarcowa była tak pobita w czasie przesłuchania, że dostała paraliżu obu nóg i władzy w nich nie odzyskała aż do transportu do Palmir 20 – 21 czerwca na rozstrzelanie. Do tegoż transportu na rozstrzelanie dołączono dwóch więźniów ze szpitala, których wywieziono na noszach. Reklamacji w ich sprawie, żeby zostali na szpitalu, gestapo nie uwzględniło.

W czasie mego pobytu na Serbii przychodziły kilkakrotnie duże transporty: 15 sierpnia, przed 11 listopadem 1940.

W miesiącach jesiennych 1940 wzywano mnie na Pawiak w godzinach popołudniowych do kancelarii (w której urzędowali już gestapowcy) do sporządzania na maszynie list do obozów Oświęcim, Mauthausen itd. W tym czasie przyprowadzano z przesłuchania mężczyzn. Przypominam sobie jednego z nich, który miał połamane ręce, nogi i żebra. Nazwiska jego nie pamiętam. Jak mi opowiadał później Szpicer, komisarz polskiej straży więziennej rodem z Czech, mężczyzna ten w czasie badania był nie tylko bity, ale ponadto gestapowcy, gdy leżał na ziemi zemdlony, skakali na niego w ciężkich butach z krzeseł. Wiadomości te Szpicer miał bezpośrednio od tego więźnia.

We wrześniu 1940 przyprowadzono na męski Pawiak kobietę imieniem Hanka, którą osadzono na męskim oddziale, w izolatce ciemnej. Jak wiem od strażniczki, zabroniono jej dawać jedzenie. O każdej porze dnia i nocy kilkakrotnie w ciągu doby chodzili do jej celi gestapowcy między innymi Felhaber i bili ją, chcąc wymusić zeznania. Więźniarki po kryjomu robiły dla niej kanapki i, wynosząc śmiecie z oddziału kobiecego na podwórko oddziału męskiego, gdzie był śmietnik, wrzucały jej to przez okno.

Wiadomo mi, że ta kobieta żyje i przebywa gdzieś pod Warszawą.

Mnie w czasie badania nie bito, jednakże na stole leżał pejcz i uprzedzono mnie, że w razie mówienia nieprawdy, będę bita. W pokoju, w którym przeprowadzano moje badanie, oznaczonym nr. 295 na ścianie, na wieszaku wisiał cały asortyment przyrządów do bicia: pałki, pejcze, gumy i jakieś inne przedmioty.

W początkach 1940 roku spowiadałyśmy się po kryjomu, gdyż Niemcy zabronili spowiedzi i komunii. Spowiadali aresztowani księża, zaś komunię świętą przyjmowałyśmy w ten sposób, że przynosił ksiądz […] komunikanty, a jedna z więźniarek imieniem Mynka, przynosiła je na górę i tam księża nas komunikowali. Kaplica więzienna służyła do odprawiania nabożeństw tylko przez marzec i kwiecień, później Niemcy zabronili odprawiania nabożeństw, a po pewnym czasie zamienili ją na pokój do badań.

W początkach 1940 roku została wprowadzona gimnastyka dla więźniów mężczyzn. Musieli biegać, robić żabki, padać. Gimnastykowali się wszyscy, bez względu na wiek i stan zdrowia. Gestapowcy bili pejczami opornych lub mniej sprawnych.

Również widziałam, jak po gorącym jeszcze żużlu, wyrzuconym z kotłowni, która znajdowała się na podwórzu Pawiaka, gestapowcy kazali biegać więźniom (przeważnie Żydom) którzy byli bez obuwia. Z okien mojej celi widziałam często, jak do stojących przed więzieniem samochodów wzywano Żydów, którzy po ukłonie musieli własnymi chustkami czyścić samochody, przy czym gestapowcy ich niemiłosiernie bili.

Przechodząc któregoś dnia ulicą, Felhaber zobaczył jedną z mych współtowarzyszek stojącą w oknie, bo zamykała oberluft. Momentalnie wyjął rewolwer i wystrzelił w okno. Stojąca w oknie więźniarka uniknęła śmierci tylko dzięki temu, żeśmy ją ściągnęły z okna. Nazwiska jej nie pamiętam.

28 sierpnia 1940 po południu rozkazano wszystkim nam opuścić celę i zejść na podwórko, na którym Felhaber i jeszcze jakiś gestapowiec zaczął odczytywać nazwiska niektórych więźniarek. Każda wywołana musiała iść szybko na górę, zapakować się i zejść z rzeczami na dół. Między innemi i ja byłam wywołana. Wszystkie wywołane umieszczono wraz z ich rzeczami w dużej celi po uprzednim zrewidowaniu przez Felhabera. Szukał papierosów i ołówków. Pytałyśmy się straży polskiej, po co nas tutaj sprowadzono. Nikt nie umiał nam dać dokładnego wyjaśnienia, powiedziano nam tylko, że lista ta jest oznaczona literą T. Siedziałyśmy w celi na tobołkach przez trzy noce i dwa dni. Dopiero na interwencję straży polskiej przydzielono nam specjalne cele, które oznaczono literami T.

Gdyśmy siedziały jeszcze w ogólnej celi, jedna z więźniarek zapaliła papierosa. Spostrzegł to Felhaber i zrobił straszną awanturę, zarządzając rewizję osobistą. Kazano się nawet więźniarkom rozbierać. Między innymi i ja musiałam się rozebrać.

We wrześniu do cel oznaczonych literą T dołączono dalsze osoby. W międzyczasie od września do grudnia z celi T zwolniono 16 osób, w tej liczbie i mnie. Zwolniono wtedy około 200 osób, mężczyzn i kobiet. Do zwolnionych miał przemowę na dziedzińcu Pawiaka gestapowiec, major Böhm.

Więcej w tej sprawie nic nie wiem.

Na tym czynność zakończono. Protokół odczytano.