Kpr. Jan Zwierz, narodowości polskiej, wyznania rzymskokatolickiego, ur. w osadzie Latowicz, pow. Mińsk Mazowiecki, ogrodnik, stały mieszkaniec miasta Pińsk.
Zostałem aresztowany przez władze sowieckie w styczniu 1940 r. jako dostawca żywnościowy do garnizonu wojska w Pińsku. Przeżycia w więzieniu w twierdzy w Brześciu nad Bugiem to obraz najciemniejszy, jaki tylko może stworzyć najohydniejsza fantazja ludzka. Cela o powierzchni sześć metrów na osiem była zapełniona stoma osobami, w tym były kobiety z małymi dziećmi, młode panienki, żołnierze, którzy wracali z Litwy lub spod zaboru Niemca, często z odmrożonymi nogami, rękoma lub uszami.
Pomocy lekarskiej nie było żadnej, choć chorzy stale się upominali. Zawszenie w salach nie do opisania. Z władz wyższych nikt w celach ogólnych się nie pokazywał.
Wyżywienie i higiena były głównym powodem choroby czerwonki, którą większość osób przechodziła. Wyżywienie dzienne aresztowanego: 600 g chleba, który był przeważnie surowy, i dwa razy dziennie zupa składająca się zawsze z kaszy jaglanej bez żadnych tłuszczów. Kasza ta była zawsze gotowana na brudnej wodzie. Widziałem kilkakrotnie, jak do kotłów z zupą dorzucali brudny śnieg z odchodami ludzkimi. Ubikacji nie było żadnych, a aresztowanych wyprowadzano raz na dobę na oparkaniony plac, gdzie załatwiali swe potrzeby. Na placu tym w odległości dziesięciu metrów stały wojskowe kuchnie polowe, w których nam gotowano pożywienie. W celi stała tak zwana parasza, do której się załatwiali ci, którzy potrzebowali częściej. Była ona tak przepełniona, że posadzka wokół niej na cztery metry kwadratowe była zalewana, a paraszy nie można było wynieść.
Pożywienie podawano tak nieregularnie, że o ile jednego dnia dostaliśmy śniadanie o godz. 8.00, to kolacja była podana o północy, a na drugi dzień śniadanie było podane o 16.00, a obiad o 17.00.
W celi takiej przebywałem 14 dni, zanim przyszła segregacja i dostałem się do więzienia głównego, gdzie były warunki bardziej regularne, lecz wtedy nękano nas stałymi śledztwami nocnymi, na które byliśmy wzywani nieraz trzykrotnie w ciągu nocy. Tam nam zarzucano szpiegostwo, znajomość miejsca ukrycia broni przez oddziały polskie, przynależność do organizacji politycznych itp. rzeczy. W celi więziennej, w której za polskich czasów siedziało sześciu więźniów, nas siedziało trzydziestu czterech przez pięć miesięcy. Przez cały czas byłem wyprowadzany na powietrze na spacer nie więcej jak pięć razy. W celi nie wolno było otworzyć okna, za otwarcie okna kolega był ciężko pobity przez Sowieta kluczem żelaznym. W celach robili nam w ubraniu stale rewizje szczegółowe.
Tak przeżyłem dziewięć miesięcy w więzieniu, skąd nie wolno mi było napisać żadnego listu do rodziny, ani jednego mieć widzenia. W więzieniu bez żadnego sądu odczytano mi wyrok pięciu lat łagrów i wywieziono mnie do Kożwy na Peczorę. Podróż odbyła się w strasznych warunkach z powodu przeładowania wagonów i złego żywienia w czasie podróży. Karmiono nas tylko słoną rybą i chlebem, nie dając nam wody. W łagrach żyliśmy w lesie, gdzie początkowo zbudowaliśmy szałasy z mchu, a później postawiliśmy baraki.
Później poczęliśmy pracować przy budowie toru kolei, kopiąc ziemię przy 65 stopniach mrozu, robiliśmy nasyp. Norma na człowieka była bardzo duża i stale się zmieniała, podnosząc się w górę od pracy wykonanej najbardziej produktywnej jednostki. W niektóre dni norma była 2,5 m3 ziemi, a w niektóre 6 m3 ziemi. Otoczenie było bardzo złe, ponieważ były wśród nas elementy recydywistów, polskie i sowieckie. Sowieccy kryminaliści, którzy mieli 15-letnie wyroki za rabunki, bandytyzm, okradali nas na każdym kroku, tak że przez cztery miesiące nie mogłem zdjąć butów z nóg, aby uniknąć okradzenia.
Każdy z nas spał w tym, w czym pracował i niczym się nie nakrywał, bo co posiadał z Polski, to wszystko miał skradzione przez więźniów sowieckich. Straż sowiecka żadnej uwagi nie zwracała na nasze użalanie się na kradzieże, a szła na rękę sowieckim kryminalistom.
Wynagrodzenia pieniężnego za pracę żadnego nie dostaliśmy. Zawsze nas zbywano zdawkową odpowiedzią, że pieniądze nie nadeszły i stale nas przenoszono z jednego odcinka pracy na drugi.
Łączności z krajem żadnej nie miałem i w ogóle rzeczą nadzwyczaj trudną było uzyskać ołówek, a o papierze w ogóle nie można było nawet myśleć.
Na mocy układu polsko-sowieckiego 4 września 1941 r. zostałem zwolniony z łagrów północnych, a 12 września wstąpiłem do polskiej armii formującej się w Tocku [Tockoje], do 7 Batalionu Łączności.