1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):
Saper Henryk Ziembicki, 57 lat, inżynier dróg i mostów, żonaty, dwoje dzieci.
2. Data i okoliczności zaaresztowania:
[Zostałem] zaaresztowany 23 września 1939 r. Pracowałem 19 lat na stanowisku kierownika Powiatowego Zarządu Drogowego w Dubnie. Byłem założycielem i prezesem Chrześcijańskiego Banku Spółdzielczego, Spółdzielni Rzemieślników Chrześcijan, Spółdzielni Spożywczej, Polskiej Kasy Bezprocentowej itp., miałem pewne znaczenie w mieście i powiecie – zapewne dlatego zostałem na pierwszy ogień zaaresztowany. Do NKWD przyszedłem na wezwanie naczelnika Winokura, rzekomo dla otrzymania wskazówek co do rolnej gospodarki drogowej – no i już mnie nie wypuszczono. Po krótkim „przesłuchaniu” posiedziałem kilka godzin w piwnicy, po czym znalazłem się w więzieniu.
3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:
Sześć miesięcy siedziałem w więzieniu w Dubnie, dziewięć miesięcy w Kijowie na Łukianówce, dziewięć miesięcy w obozach pracy: Onegłag łagpunkt 1. i 7. – luty, marzec, kwiecień, maj i czerwiec 1941 r. oraz Sewdwinłag w lipcu na punkcie przesyłkowym, sierpień i początek września przy budowie warsztatów mechanicznych koło Wielska.
4. Opis obozu, więzienia:
Więzienie dubieńskie nieskończone. Do grudnia na betonowych podłogach, bez okien, bez łóżek. Więzienie w Kijowie stare, strasznie zapluskwione, kozyrki przed oknami, przepełnione, brak powietrza, w zimie zimne i mokre, ściany pokryte szronem. Najstraszniejsze więzienia etapowe i przejazdy. W Charkowie w celi ok. 65 m2 mieściło się mniej więcej 150 ludzi, nie było gdzie siąść, nie mówiąc już o położeniu się. Kompletny brak powietrza. W takich warunkach przebywałem trzy tygodnie, przechodząc zapalenie opłucnej. W końcu dostałem się do więziennego szpitala, lecz na czwarty dzień mnie wypisano, gdyż z partią wyjeżdżałem do obozów pracy. Podróż kilkunastodniowa w nieopalanych wagonach towarowych lub w więźniarkach (stołypinowkach), w nieopisanej ciasnocie, wśród złodziei i bandytów.
Pożywienie: chleb i strasznie słona tiułka czy kamsa i jedno wiadro wody na 40–50 ludzi na cały dzień. Dla człowieka chorego, z gorączką, to koszmar.
Jednak niczym to [było] w porównaniu ze scenami, jakie miały miejsce podczas ewakuacji więźniów przed inwazją niemiecką, kiedy eskorta sowiecka zabijała tych, którzy z powodu utraty sił nie mogli iść dalej. Ewakuacja odbywała się piechotą setki kilometrów (Sap. Jakub Helski 11 Batalion Saperów Kolejowych).
Baraki w obozach pracy, piętrowe nary, bez sienników, koców i jakiejkolwiek pościeli, zawszone i zapluskwione strasznie. Bardziej wrażliwi dostawali gorączki wskutek pokąsania przez pluskwy. Oprócz watowanych pończoch, sznurkowych łapci i warstwowych rękawiczek nie dostaliśmy żadnego ubrania mimo mrozów ponad 50 stopni C. Na wiosnę, podczas mokrej śnieżycy, człowiek nie wysychał całymi tygodniami.
5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:
W więzieniach towarzysze celi byli różnej narodowości, ale – z małymi wyjątkami – nie było bandytów i złodziei. Za to na etapach i w obozach zmieszano nas z przestępcami kryminalnymi. Rabunki i kradzieże były zjawiskiem masowym, nieraz na oczach strażników NKWD. Brygadierzy, naczelnicy oddziałów, nawet personel kierowniczy, byli ze złodziejami w zmowie, toteż żadne skargi i dostarczone dowody nie odnosiły skutku. Na ogół większość obywateli sowieckich odnosiła się do nas z niechęcią. Spytałem raz, jaki jest tego powód i otrzymałem następującą odpowiedź: „Powiem wam szczerą prawdę, zazdrość jest powodem, że was nienawidzimy, ponieważ wyście żyli 20 lat jak ludzie, a my nigdy i nie mamy nadziei, żeby się coś zmieniło”.
6. Życie w obozie, więzieniu:
Życie więzienne – monotonia, głód, rozmowy lub swary, wywoływanie pojedynczych więźniów na przesłuchanie, co dziesięć dni rewizja na goło na zimnym korytarzu, od czasu do czasu karcer za znalezienie np. szpilki, kawałka szkła lub innego podobnego przedmiotu zagrażającego bezpieczeństwu Związku Sowieckiego.
Nie zawsze poprawne były wzajemne stosunki Polaków między sobą. Szczególnie policja zapisała się bardzo przykro w mojej pamięci.
Jednak przy 600 g (po wyroku 700 g) chleba dziennie i zupełnej bezczynności można było mieć nadzieję przeżyć w więzieniu jeszcze rok–dwa. W obozach pracy było znacznie gorzej. Przyjechałem do obozu (Onegłag, łagpunkt 1., stacja Puksa kolei północnej, pod Archangielskiem) z początkiem lutego 1941 r., z resztkami zapalenia opłucnej, osłabiony do najwyższych granic. Komisja lekarska nie zwolniła mnie od roboty (gorączka już była niewielka), tylko zakwalifikowała do lekkiej pracy. Mimo to zostałem przydzielony do brygady pracującej w lesie przy wyrobie szczap drewna opałowego lub przy ładowaniu wagonów. Norma wyrobu szczap na jednego człowieka była 5,4 m przestrzennego, z przytaczaniem kloców, popiłowaniem na jednometrowe kawałki, [nieczytelne] na szczapy i ułożeniem w stos. Naturalnie, że normy nie mogłem wyrobić, więc dostałem pierwszy (najgorszy) kocioł: 500 g chleba i dwa razy dziennie zupełnie bezwartościowa zupa, no i gorącej wody mniej więcej do woli, toteż zalewało się nią pusty żołądek, żeby nie dokuczał. Na robocie nie dostawało się przez cały dzień żadnego posiłku. Wynagrodzenie należało się dopiero przy wyrobieniu ponad stu procent normy, więc prawie nikt go nie otrzymywał, tylko kilku z „arystokracji” obozowej, którym zaliczano procenty wyróbki kosztem innych. Pobudka była o godz. 4.00, wymarsz na robotę o 5.00, koniec roboty o 18.00, powrót do obozu zależnie od odległości, która wynosiła do ośmiu kilometrów. Z roboty więźniowie się spieszyli, nie mogłem nadążyć, więc eskortujący popychali mnie bagnetami, ciągnęli, kopali.
Na robocie zamarzałem prawie – brakło siły, aby rozgrzać się, pracując. Po dwóch czy trzech tygodniach spuchłem z powodu wyczerpania i osłabienia akcji serca, zabrano mnie na parę dni do obozowego szpitala, po tym zwolniono na dwa tygodnie od pracy – i da capo... Gdy chodziłem do pracy, nie było czasu ani sił na nic. Gdy byłem zwolniony – prałem, łatałem, wybijałem wszy, pisałem podania kolegom w języku rosyjskim. Poza tym powszechne przygnębienie przeszkadzało stosunkom towarzyskim, chociaż trafiali się, szczególnie między Polakami, często bardzo sympatyczni i szlachetni ludzie (kpt. rez. Martyka, kierownik szkoły w Rzęśnie Polskiej).
Wolne od pracy dni były przewidziane regulaminem, ale z reguły ich nie dawano, za to bywało, że nasza brygada ładowała wagony trzy doby, dzień i noc, z półgodzinną przerwą na obiad (ja – naturalnie – tej próby nie wytrzymałem). Opornych, którzy starali się nie wyjść na robotę np. z powrotu braku odzieży podczas wielkich chłodów, zmuszano do pracy nawet biciem i karano karcerem. O życiu kulturalnym, rozrywkach, książkach, pismach, nie było mowy. Niekiedy, niekiedy były urządzane zabawy taneczne. A więc niby muzyka, jakaś podarta, chrapiąca i świszcząca harmonia i parę niestrojonych bałałajek, tłum przyglądających się, cuchnących, zawszonych ludzi w łachmanach i kilka par tańczącej arystokracji więziennej w skradzionych gdzieś polskich ubraniach i obuwiu. Trudno wyobrazić sobie wesołka, który miałby ochotę potańczyć w watowanych pończochach i olbrzymich mokrych sznurkowych łapciach lub gumowych [nieczytelne] ze starych opon samochodowych po dwa–trzy kilogramy sztuka, w ubraniu, z którego w kilkudziesięciu miejscach wyłazi wata i przy cichym akompaniamencie gryzących wszy. A te nasze danserki- stachanówki, wywłoki spod ciemnej gwiazdy, z plugawą gębą, które przeszły przez „ręce” setek różnych brygadierów i naczelników…
7. Stosunek władz NKWD do Polaków:
Moje śledztwo trwało bardzo długo, bo od 23 września 1939 do jakiegoś 20 października 1940 r., ale miało przebieg stosunkowo łagodny. Przy pierwszej „rozmowie” z naczelnikiem NKWD Winokurem dostałem od niego lufą nagana w zęby, z „dodatnim” skutkiem, tj. utratą jednego zęba. Ale poza tym nie bito mnie. Wożono mnie kilkadziesiąt razy na śledztwo, przesiedziałem na nich w sumie paręset godzin, nic ze mnie nie wydębiono i w końcu dostałem zaoczny wyrok osoboho sowieszczanija: osiem lat isprawitielnych trudowych łagieriej. W większości wypadków karano więźniów w śledztwie. Na przykład niejaki Ginetowski, szofer z mojej celi, został tak pobity, że leżał dziewięć dni nieprzytomny i do końca pobytu w więzieniu miewał często napady na mózgowym podłożu.
Propaganda komunistyczna i niewybredne informacje o Polsce nie robiły wrażenia.
Znamienne tylko to, że sami przedstawiciele NKWD chwalili się, że wychowanie narodów ZSRR odbywa się w więzieniach i katorgach, i że (w 1940 r.) 38 milionów obywateli sowieckich jest pozbawionych wolności, że to „wychowanie” muszą przejść wszyscy.
8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:
Pomoc lekarska doraźna, nadzwyczaj uciążliwa. Poczekalnia z dziurą w dachu i suficie, bez okien. Zimno, mokro, długa kolejka, na kilka godzin czekania, zajmuje cały czas po pracy. W szpitalach obozowych stosunkowo nieźle, personel lekarski, rekrutujący się przeważnie spośród uwięzionych, uczciwy i ludzki. W jednym ze szpitali lekarzem ordynującym była kobieta, urzędnik sowiecki, naczelnik san-czasti, która po zbadaniu mnie miała odwagę orzec: „Wiek nie tak podeszły, serce nie tak złe, szkorbut w początkowym stadium możemy opanować, ale główną chorobą jest to, że pan jest głodny!”.
Śmiertelność w obozie: dwóch–trzech ludzi dziennie, na ogólny stan ok. półtora tysiąca – biegunka, nerki, zapalenie płuc, upadek sił. Z moich towarzyszy – z Polski – zmarło przy mnie pięciu: drukarz ze Lwowa, lat ok. 50, na nerki; dziennikarz ze Lwowa (Ukrainiec), lat ok. 40, na zapalenie płuc; młody człowiek przywalony przez pień podczas spuszczania drzewa; chor. Chmielewski z Dubna, lat ok. 60, z osłabienia i ziemianin Sokołowski z pow. dubieńskiego na zapalenie mózgu, już po amnestii.
9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?
W więzieniu nie wolno było mi widzieć się ani pisać do swoich. W więzieniu miałem jeden jedyny raz wiadomość z kraju, w której podano mi adres mojej rodziny zesłanej na Sybir oraz przekaz na 100 rubli od moich robotników, z czego wypłacono mi 25 rubli, a reszta przepadła.
10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?
Zostałem zwolniony w połowie września 1941 r. i przyjechałem do rodziny do Północnego Kazachstanu. Córka moja wstąpiła do armii w listopadzie. Ja, na swoje zgłoszenie, dostałem wiadomość w lutym 1942 r., aby zgłosić się do szefostwa komunikacji w Jangijul, dokąd z końcem lutego wyjechałem, a z końcem marca przybyłem (wraz z żoną). Zostałem przyjęty na pracownika kontraktowego kat. I. i ewakuowany do Palestyny.
Miejsce postoju, 13 lutego 1943 r.