Stefania Ulanowska, ur. w 1900 r. w Przemyślu, urzędniczka pocztowa (st. asystent), zamężna. Od 1918 r. pracowała w centrali telegraficzno-telefonicznej we Lwowie.
19 grudnia 1939 r. mąż mój, Tadeusz Ulanowski, redaktor lwowskiego „Słowa Narodowego” został aresztowany przez władze NKWD. Kilka miesięcy siedział w więzieniu we Lwowie, następnie [został] wywieziony do Rosji i do dnia dzisiejszego nic o nim nie wiem.
W następstwie tego 13 kwietnia 1940 r., kiedy masowo wywożono mieszkańców Lwowa, i mnie ten los spotkał. O [godz.] 1.00 milicjant NKWD i dwóch opryszków wpadło do mojego mieszkania. W przeciągu 20 min zapakować się – meble wartości kilku tysięcy złotych sprzedano za 400 rubli, których nie otrzymałam. Kilkuletni mój synek ocalał, gdyż spał w pokoju mojej matki w drugiej części domu.
Przez trzy dni trzymano nas w zamkniętych wagonach służących do przewożenia bydła. Stłoczeni, brak miejsca, kobiety z małymi dziećmi, mężczyźni, młodzi, starzy. Raz dziennie zupa i chleb.
Jechaliśmy przeważnie nocami, pociąg pędził jak potępieniec, nieraz byłam pewna, że się wykoleimy. Wszystkie sprawy fizjologiczne załatwiano przez otwór w wagonie, mimo mieszanego towarzystwa nie było innej rady.
Wreszcie po trzech tygodniach podróży rzucono nas na Kazachstan w semipałatyńskiej obłasti. Biedny kazachski kołchoz, nic kupić nie można – chleba bez książki roboczej nie ma mowy – parę dni tak przegłodowaliśmy. Wreszcie władze NKWD kilka rodzin wysłały na sowchozy (rudnik Boko), gdzie miałyśmy pracować w polu. W małej, zapluskwionej, brudnej kazachskiej izdebce umieszczono kilka rodzin i to przez długie miesiące było nasze mieszkanie.
Były ze mną rodziny ze Lwowa, żony oficerów, sędziów i policyjne, a więc państwo Kurkiewicz z córką (syn w Anglii), Lachowska z synkiem i matką staruszką (żona sędziego), Michułkowa z dwojgiem dzieci (żona sędziego), Kubieniec z dwojgiem małych dzieci (żona kapitana lotnictwa w Anglii), Skowrońska z córkami (żona majora), Gliszczyńska z córkami (żona kapitana), Urzędowska (siostra podpułkownika audytora).
Z policyjnych rodzin: Trafna z dwoma synami, Grysowa z córkami, Tomaszewska z córkami, Kułakowska z córką – wszystkie ze Lwowa i prawie wszystkie zostały do dziś w Rosji w Semipałatyńsku.
Pracowałam ciężko w polu, 10-12 km do pracy. Wychodziłyśmy o godz. 6.00 albo 5.00, wracałyśmy o zachodzie słońca. Praca w polu była niczym wobec tego, jak musiałam poganiać byki w czasie sianokosów. Ja, wychowanka miasta, która bała się dotknąć krowy, musiałam na stepie wśród naigrawań dzikich Kozaków połapać olbrzymie byki, założyć do jarzma i 12 godzin poganiać z językiem wysuniętym, umierając z pragnienia na upale słonecznym 40-50 stopni.
Po kilku dniach takiego mocowania się z bykami doznałam osunięcia organów kobiecych, w następstwie krwotoku. Zawieziono mnie do lekarza, który – trzeba przyznać – był dla nas dobry i dał mi zwolnienie z tej pracy. W jakiś czas potem budowaliśmy znów tamę. Nosiłam ziemię i kamienie na tzw. nosiłkach, co także było ponad nasze siły kobiece.
Pod koniec budowy tej tamy pewnego dnia doznałam zawrotu głowy i spadłam z nasypu do rzeki na głazy. Doznałam znów porażenia nerwów w biodrze, myślałam że już chodzić nie będę mogła, lecz i z tego się jakoś wylizałam. Trzeba zaznaczyć, że w czasie pracy traktowano nas na równi z Ruskimi, sprzedając chleb i wszystkie należne artykuły. Tak że chleba mieliśmy i nieraz jeszcze dzieliliśmy się z naszymi rodakami, którzy byli w gorszym położeniu od nas i ginęli z głodu.
Po wybuchu wojny z Niemcami strasznie nami zaczęli poniewierać. Bez przerwy nas wyzywali różnymi przezwiskami, przy lada okazji raniąc nasze uczucia narodowe.
Po ogłoszeniu amnestii zwolniono nas dopiero po zbiorach. Zajechałam do Semipałatyńska i tam dzięki jednemu ze znajomych otrzymałam bilet wojenny, na który dotarłam do Buzułuku, gdzie zgłosiłam się do PCK.
Świetnie odzwierciedla nasze przeżycia i uczucia wiersz napisany przez jedną ze współtowarzyszek naszej niedoli, Gdzie jestem brzmi jego tytuł.
Gdzie jestem? Stale pytam i patrzę dokoła
Co robię w tym obcym smutnym kącie świata
Jakaś straszna trwoga i myśl niewesoła
Rozsiada się na piersi i serce ugniata
Patrzę – szeroka dolina w klamrę gór zamknięta
Z ruinami aułów, płaskich i kamiennych
Bezładnie rozrzuconych i w ziemię wrośniętych
Jak gdyby przytłoczonych gór wokół powagą
Gór pełzających leniwie, kopulasto wzdętych
Szarych i pustych, których nic nie zdobi
Ni słońca gorącego pszczoła obudzi
Ni wiosny radosnej uśmiechy promienne
Góry te są jak twarze bardzo starych ludzi
Smutne, pomarszczone, zimne i pomięte
Stężało w swoim bólu i w swojej mądrości
Bezbarwne, obojętne i nie uśmiechnięte
Wyzbyte z wszelkich złudzeń i wszelkiej radości
I tylko czasem, gdy słońce zachodzi
Przedziwnie barwi każdą z gór z osobna
Stoją one w blaskach tęczowej powodzi
Przez krótką chwilę każda jest nadobną
A potem gwiazdy olbrzymie migocą
Jasne błyszczące doń westchnienia lecą
Patrzymy tęsknie w ich światełka nocą
Bo przecież one i nad Polską świecą…
Zima tu długa, mroźna, zaśnieżona
W biały śmiertelny całun świat okrywa
Płoszy sen nocą wichura szalona
Buran straszliwy co wszystko porywa
Pędzi, szarpie, wyrywa, kotłuje
Obłędnie śmieje straszny śmiech szaleńca…
Bo to z rozpaczy i bólu wariuje
I tak przez długie tygodnie miesiące
Zmuszeni słuchać dzikiej tej muzyki
Marzymy aż wreszcie zajaśnieje słońce
Rozbłysną w sercach nadziei płomyki
Nadziei!? Jest ona w tym świecie?
Patrzę na ludzi są Ruscy Kozacy
Niewolnicy, których jarzmo gniecie
Strasznej niewoli i przekleństwa pracy
To są nędzarze, którym wszystko wzięto
Rodzinę, spokój, dobrobyt i wiarę
O! Nawet Boga z duszy ich wyklęto
Pozostawiając pustki plugawe i szare…
Z lękiem przed głodem z zamarłym uśmiechem
Zrezygnowani żarci upodlenia gadem
Cudzych nieszczęść radują się echem
Głębię serc naszych poją zwątpień jadem
„Już nic nie zmieni złych losów obrotu”
Tak mówią z dziwnie bolesną radością
„Wyście przepadli – stąd nie ma powrotu
Postawcie krzyżyk nad swoją przyszłością”
Gdzie jestem? Czemu pytam z wieczora do rana
Przecież wiem tak dobrze, żem w szponach szatana
A jednak… choć wiem, że Golgota nasza nie skończona
I że najcięższe przed nami są chwile
Choć wola nasza i myśl umęczona
Nadziei swoich nie grzebię w mogile…
Kazachstan-Toczka [?], 12 grudnia 1940 r.