Plut. Wojciech Józefczyk, ur. 14 listopada 1896 r. w Strzałkowicach, pow. Sambor, gajowy Lasów Państwowych, żonaty, czworo dzieci; 82 Pułk Piechoty.
10 lutego o godz. 2.00 w nocy, po szczegółowej rewizji, rzekomo [w poszukiwaniu] broni, zostałem wraz z całą rodziną wywieziony do stacji Hajnówka. Po czterech tygodniach podróży zostałem przywieziony do nowosybirskiej obłasti, tysulskiego rejonu, Pierwomajski pryski zołota [sic!].
W podróży, począwszy od granicy sowieckiej, otrzymywaliśmy raz dziennie zupę i 800 g chleba. W wagonie mieściło się ponad 50 osób, brak wody i powietrza dawał się bardzo odczuć.
Na posiołku Gramatucha spakowali nas w baraki jak śledzie w beczkę. Wysłali mnie do pracy w lesie, chodzić miałem do pracy ok. 12 km. Córka moja, lat 15-16, pracowała w arteli przy segregacji rudy złotej. Na zmianie zarabiała początkowo 4 kopiejki, przed zwolnieniem 25 kopiejek.
Zarabiałem w lesie nie więcej niż 120 rubli. Do czerwca 1940 r. wszystko było bez normy, życie przeważnie na bony złote. Na wiosnę 1940 r. zmuszono nas do budowania swoich mieszkań. Pracowałem cały tydzień w lesie, a w dni wychodne musiałem budować mieszkanie. Na wiosnę 1941 r. nakazano nam zakładać ogrody. Skopałem z rodziną kawał tajgi i wsadziłem dziesięć wiader kartofli. W styczniu 1941 r., gdy zawiało drogi, magazyny były puste i przez trzy dni żyliśmy kawą żołędziową.
Komendant posiołka był człowiek możliwy.
Wyjechałem z posiołka 22 września rzeką Kiją z rzeczami na tratwie, a rodzina [nieczytelne] tajgami pieszo. Podróż koleją odbywałem na swój koszt. Przyjechałem do Kasan w Uzbekistanie na kołchoz. Robotnik otrzymywał 400 g jęczmienia, a niepracujący 200 g. W kołchozie pochowałem syna (5 lat), a na posiołku pomarło 15 osób.
Do armii polskiej wstąpiłem 7 marca 1942 r. w Kermine.