Kpr. Wacław Taraszczewski, ur. 17 września 1897 r., strażnik graniczny, żonaty.
17 września 1939 r. zostałem internowany w Łotwie, gdzie przebywałem w obozach Litene, Lilaste i Ulbroka do 30 września 1940 r. W dniu tym zostałem wywieziony przez NKWD do obozu w Kozielsku – był to klasztor. Po przybyciu tam 5 września 1940 r. odbyła się szczegółowa rewizja osobista i bagażu, zabrano mi wszystkie dokumenty – jak legitymację, książeczkę wojskową, fotografie – których mi nie zwrócono. Po tych czynnościach wezwano mnie do pokoju, gdzie siedziało dwóch NKWD-zistów i rozpoczęli przesłuchiwanie: w jaki sposób dostałem się na teren Łotwy, czy brałem udział wojnie w 1918–1920 r., jakie posiadam odznaczenia, czym się zajmowałem w Polsce? Na ten temat rozwodzili się najwięcej, wmawiano mi, że pełniąc służbę na granicy, znęcałem się nad komunistami. Zachowanie się NKWD w czasie przesłuchania było brutalne, w ten sposób, że wymachiwali rękami, że ja kłamię, i nie chcę zeznawać prawdy, że Polski już [i] tak nie będzie.
W czasie pobytu w tym obozie zaznaczono na ścianach i pojazdach napisy „tu przebywało pięć tysięcy jeńców oficerów WP, wywieziono wszystkich od marca do maja 1940 r. w nieznane”.
W obrębie [obozu] znajdował się szpital z obsługą sowiecką i polską.
Wyżywienie było możliwe: dziennie 800 g chleba i 30 g cukru, oprócz tego otrzymywałem po pięć paczek machorki, bibułek i zapałek miesięcznie.
W czasie mojego pobytu powiesiło się dwóch oficerów, jednego nie znam z nazwiska, drugi nazywał się Wasilewski, kapitan, imienia nie znam. Mówiono, że odebranie sobie życia nastąpiło z powodu wyczerpania nerwów częstymi wezwaniami nocami na przesłuchania, a nieraz trwały pięć–sześć godzin. W szpitalu na zapalenie płuc zmarł naczelnik wydziału ziemskiego w Poznaniu Połszyński, imion nie pamiętam. Wypadków śmiertelnych było ok. 15, nazwisk nie pamiętam.
Raz wezwano mnie do kancelarii, pokazano mi list od żony i powiedziano, że [dostanę go], jak powiem prawdę, kto w obozie wyraża się źle na ich ustrój, albo kto wyraża się źle o komunistach. Odpowiedź moja była: nic nie wiem. Na to kazano mi pójść do obozu i listu mi nie oddano.
29 czerwca 1941 r. obóz w Kozielsku został zlikwidowany i wywieziono nas wszystkich do Griazowca koło Wołogdy. W obozie tym dowiedziałem się, że zostaliśmy wszyscy – ci, co byli w Kozielsku – skazani na pięć lat więzienia. W obozie tym brakowało pomieszczeń, z powodu tego spaliśmy na deskach, a dopiero budowano baraki. Tam zmarł mjr Müller (imienia nie znam), który zapisał się do Armii Czerwonej, jak i również ok. 30 wyjechało z tego obozu do Armii Czerwonej. Nazwisk ich nie pamiętam. Agitacja i namawianie przez NKWD do wstępowania do ich armii były przy każdej okazji i spotkaniu się. Codziennie przybywali do baraków, rozpoczynając temat o ich czerwonej armii, mówili, że każdy z nas, kto wstąpi, otrzyma o dwa stopnie wyżej.
W sierpniu przyjechał pan gen. Anders i Bogusz-Szyszko [Szyszko-Bohusz]. Po ich odjeździe nastąpiła rejestracja i 2 września 1941 r. wyjechałem do Wojska Polskiego do Tocka [Tockoje].