Poznań, 6 grudnia 1945 r.
Parę słów o obozie koncentracyjnym w Königsberg-Neumark (filia Ravensbrück)
Byłam więźniarką polityczną w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Jakie były moje i moich współtowarzyszek niedoli przeżycia w tym obozie, jakich sadystycznych poczynań niemieckich byłyśmy świadkami, nie będę opisywała, bo fakty te są na pewno wszystkim znane. Dużo już czytałam sprawozdań i wspomnień z naszego obozu w prasie.
Ale pod koniec 1944 roku zostałam jako lekarka wysłana z transportem liczącym 900 kobiet więźniarek: Polek (z powstania warszawskiego), Francuzek, Rosjanek i jedną Holenderką z Ravensbrück do Koenigsberg-Neumark, blisko Odry na tzw. Aussenkommando obozu ravensbrückiego, do którego nadal należałyśmy. Był to bodaj najgorszy Aussen ravensbrücki i trzymiesięczny pobyt tam aż do chwili wyzwolenia niemało wyniszczył i uśmiercił kobiet.
Kommandoführer Pielen, około 36-letnia, dobrze wytresowana w centralnym obozie Ravensbrück, szalała. Kobieta-szatan…
… która z zadowolonym uśmiechem przyjmowała ode mnie wiadomości o śmierci poszczególnych więźniarek, śmierci, których tylko ona była winną, nie wydając lekarstw i materiałów opatrunkowych, przeznaczonych dla naszego oddziału w Ravensbrück; nie wydając dostatecznie opału dla szpitalika (tzw. rewiru); każąc więźniarkom chorym, z 41 stopniami temperatury, leżeć pod jednym, cienkim kocem na gołym sienniku, jakże często nawet bez koszuli;
… która oblewała w czasie mrozu zimną wodą mdlejące i padające więźniarki, stojące nieraz godzinami na dworze w czasie apelu;
… która z wstrętnymi wyzwiskami na ustach kopała bezlitośnie nogą obutą w podkuty wojskowy but chore więźniarki (którym udało się dostać do rewiru w czasie długotrwałego apelu), leżące jakże często bez świadomości pokotem jedna obok drugiej na zamarzłej podłodze; … która wysyłała więźniarki w bardzo mroźnym już wówczas listopadzie, bez pończoch, w drewniakach, w letnich sukienkach, z nie zawsze nałożonymi cienkimi i przykrótkimi sweterkami do pracy zewnętrznej na lotnisko;
… która za najmniejsze przewinienia głodziła więźniarki, zakazując wydawać i tak już bardzo liche i zupełnie bezwartościowe obiady;
… która za próby ucieczki zamykała delikwentki w specjalnej celi, nie opalanej, każąc poprzednio przez parę dni z rzędu z przerwą nocną stać na baczność przed oknem swojego biura;
… która nie pozwalała na zmianę bielizny osobistej, pełnej brudu i robactwa, i nie dawała też więźniarkom możności wyprania tejże bielizny (w okresie trzymiesięcznym – jeden raz zmiana bielizny).
Los więźniarek königsbergskich był więcej niż tragiczny. Wygłodzone, zawszone, niedostatecznie ubrane, wychodziły codziennie w mroźne, ciemne jeszcze ranki, wymarznięte już na długotrwałym apelu i sponiewierane na nim – poza druty kolczaste, otoczone tzw. aufseherkami, do pracy na lotnisko, skąd wracały już o zmroku. Jakże często ledwo znikały za bramą obozową, dwójkami wracały po kilkanaście, niosąc przemarznięte i zemdlone koleżanki do rewiru, a same człapiąc ciężko oblepionymi śniegiem drewniakami wracały, zazdroszcząc zemdlonym i chorym kilkugodzinnego lub kilkudniowego wypoczynku.
Rewir – to marzenie wszystkich więźniarek – leżeć choć w zimnej, mało opalanej sali na piętrowych łóżkach, choć pod jednym kocem, choć nago, ale leżeć i nie myśleć.
Jakże mało mogłam pomóc moim współtowarzyszkom, mając ograniczoną liczbę miejsc w rewirze, a niezliczoną ilość ciężko chorych. Jakże często nie mogłam opatrzyć należycie ich ropiejących ran, nie mając listka ligniny czy kropli środka dezynfekcyjnego, a wszystko zawdzięczając Kommandoführer Pielen – sadystce, o której komendant naszego oddziału Fischer, słysząc odgłosy zbliżającego się frontu, wyrażał się w mojej obecności jak najgorzej, zarzucając jej brak jakichkolwiek ludzkich uczuć.
Parę dni przed wejściem wojsk radzieckich do Königsbergu władza naszego obozu cichaczem i niezauważenie zniknęła, podminowawszy uprzednio warsztaty lotnicze, leżące naokoło naszego obozu. Tragiczną przechodziłyśmy noc, kiedy waliło się wszystko i zionęło ogniem naokoło nas, ale okazało się to niczym wobec wracających, a raczej uciekających z frontu gestapowców. Przerzedziły się wtedy bardzo nasze szeregi. Gestapowcy wyprowadzali pod lufami nasze więźniarki na Zachód, z których garstka tylko, jak się później dowiedziałam, doszła do obozu macierzystego w Ravensbrück. Mordowali na miejscu i podpalili wreszcie baraki po moim stanowczym orzeczeniu, że obozu nie opuszczę bez chorych. Wracali kilkakrotnie, zabierając i mordując, ale przecież nie zdążyli wykończyć nas wszystkich – zaledwie garstka, bo 130 więźniarek uratowało się i schroniło w baraku rewirowym, oczekując wyzwolenia, które nastąpiło dopiero po paru dniach, po niesłychanie ciężkiej nocy, kiedy znalazłyśmy się w środku frontu rosyjsko-niemieckiego.
Niestety, nie wszystkie z tych 130 doczekały się jaśniejszych chwil. W tragicznych ostatnich dniach wycieńczone i wyniszczone już poprzednio więźniarki, po nowych i ciężkich przeżyciach nerwowych masowo umierały i znajdowały groby na terenie obozu i w drodze powrotnej do Polski.
Wiesława Żurkowska
Poznań, ul Szamarzewskiego 52 m. 3
31 lat, lekarka, panna.
Nazwiska więźniarek i świadków:
Francuzki:
Madame Weiss, żona obecnego głównodowodzącego francuską flotą powietrzną;
-,-, Jules Henry Helene, żona byłego francuskiego męża stanu;
-,-, Rotschild z Paryża;
-,-, Helene Marpero, 45 Rue Scheffer, Paris XVI, żona znanego francuskiego egiptologa;
-,-, Hayon Marie Clude, Paris, [?] 3 Rue Resal;
-,-, Markiewicz Berta – Polka z Paryża, chez François Briguen, [?] Justigue 25 bd. Bonne Nouvelle, Paris X.
(wszystkie z Paryża)
Rosjanka:
Antonina Konczajewa, lekarka z Moskwy
Polki:
pp. Halina Szadkowska, lekarka dentystka (ostatnio Kraków, ul. Kochanowskiego 30 m. 5);
Izabella Skotnicka;
Modzelewska;
Kietlińska;
Turteltaub,
Maria Przyłuska
(wszystkie z Warszawy aresztowane po powstaniu).