Szer. Zbigniew Wilski.
4 października 1939 r. aresztowano mi ojca. Od tego czasu milicja i NKWD miała nas na oku. Parę razy zatrzymano na ulicy mego brata, robiąc przy nim rewizję. Zapowiadało się na aresztowanie. Aby zabezpieczyć się od tego, brat mój 28 grudnia 1939 r. uciekł do Warszawy. Od tej pory cała rodzina została na moim utrzymaniu. Musiałem szukać jakiejś roboty. Pracę dostałem w piekarni. Pracowałem do 19 czerwca 1941 r. W tym dniu, wracając o północy do domu, zastałem tam jednego funkcjonariusza NKWD, milicjanta i żołnierza NKWD.
Gdy przyszedłem do domu, było już po rewizji i funkcjonariusz NKWD spisywał akt przesiedlenia. Kazano zapakować rzeczy, a które zostały – spisano i pieniądze uzyskane ze sprzedaży miano przesłać nam do Rosji. Gdy rozwidniło się, odwieziono nas na stację, gdzie załadowano do wagonów po przeszło 30 osób, a oprócz tego bagaż, tak że nie było miejsca na spanie. Cały dzień i noc staliśmy na stacji. Na drugi dzień dojechaliśmy do następnej stacji. Na następny dzień dojechaliśmy do kolejnej, gdzie również spędziliśmy noc. 22 czerwca byliśmy dopiero na trzeciej stacji, gdzie – idąc po wodę – przypadkowo dowiedziałem się, że wybuchła wojna Rosji z Niemcami.
Z początku myślałem, że to nieprawda, lecz potwierdziła to w Wielkich Łukach gazeta otrzymana od rosyjskiego kolejarza. Po paru dniach zaczęto dawać nam raz dziennie gorącą strawę, jak zupa i kasza. Dostawaliśmy tak aż do końca podróży, która trwała 16 dni. 6 lipca 1941 r. na stacji Barnauł przeładowano nas na auta i odwieziono do baraków odległych o półtora kilometra od stacji.
W tymże dniu zawiadomiono nas, że kto tylko zdolny do pracy, musi iść pracować. W poniedziałek, na trzeci dzień po przyjeździe, musieliśmy iść na pracę. Praca była w cegielni.
Było tam bardzo ciężko, a mianowicie [pracowałem] przy przewożeniu taczek z cegłami lub narzucaniu gliny na wagoniki. Pracujący w cegielni mieli pewną ulgę, a mianowicie mogli korzystać z jadłodajni, która przedstawiała dużą wartość, gdy dostawało się 800 g chleba, a poza tym nie można było nic kupić. Chyba że za bardzo wysoką cenę. Ja, pracując cały miesiąc przy narzucaniu gliny na wagoniki, z trudem mogłem zarobić do 70–80 rubli.
30 sierpnia nastąpiła amnestia. Ogłoszono nam, że możemy szukać innej pracy, która by nam odpowiadała.
W parę dni po amnestii przyjechał ojciec z łagrów, gdyż wiedział o naszym pobycie w tym mieście przez listy, które dostał od nas. Ojciec, choć stary i sterany po więzieniach, zaczął się starać o pracę, aby trochę podźwignąć rodzinę, która była w strasznym stanie z powodu braku odżywienia.
Teraz pracowało nas troje: ojciec matka i ja. W domu zostały dwie młodsze siostry. Ja pracowałem w cegielni do 15 listopada. Chciałem się zwolnić z pracy, lecz mnie nie chciano wypuścić z powodu braku ludzi. Byłem zmuszony rzucić samowolnie pracę i poszukać innej. Po paru tygodniach znalazłem pracę w fabryce tytoniowej, która świeżo ewakuowała się z Kijowa. Robota była łatwa i dość dobrze płatna. Pracowałem tam do 19 marca 1942 r. Rzuciłem robotę, gdyż nadarzyła się okazja dostania się do Wojska Polskiego, które tworzyło się na południu Rosji. Wcześniej nie mogłem wyjechać, gdyż delegat na Ałtajski Kraj, niejaki dr Mattaszko, stale zapowiadał, że będzie powołanie. Zwodził tak wszystkich, aż każdy zaczął wyjeżdżać na własną rękę. Ja, prosząc go o pieniądze na bilet, nie otrzymałem [ich] i w ogóle nikt nie dostał. Tak samo pomoc materialna i spożywcza była dostępna tylko dla tych, którzy umieli się nisko kłaniać. Do wojska dostałem się dzięki jednemu z żołnierzy, który przyjechał na urlop. Miał on bilet bezpłatny, na który zabrał ok. 30 ochotników.
20 marca pożegnałem rodziców i siostry i wyjechałem do wojska. 26 marca przyjechałem do Ługowoj[e], gdzie po komisji przyjęto mnie do wojska.