Szer. Wacław Szandrocha, ur. 8 sierpnia 1919 r., wieś [nieczytelne], gm. Wawiórka, pow. lidzki, woj. nowogródzkie.
4 maja 1941 r. zostałem przymusowo zabrany do wojska sowieckiego. Do wojny z Niemcami służyłem w artylerii w mieście Lipieck. W czasie wojny wywieźli nas na robotę pod Kirów, pracowaliśmy na lotnisku do 1 września 1941 r. Potem, gdy zaczęły się mrozy, przewieźli nas do [Niżnego] Tagiłu. Jechaliśmy w wagonach towarowych. Było zimno, ubrani byliśmy tylko w bluzy. Jeść dawali tylko chleb, po 60 dag na dzień. Podróż trwała trzy dni. Po przyjeździe zaprowadzili nas wszystkich do nieopalanych ziemlanek. Spaliśmy na gołych deskach, na robotę gonili co dzień. Musieliśmy pracować 14 godzin dziennie na mrozie. Kopaliśmy ziemlanki na normy. Norma była trzy metry ziemi wykopać, bo jeść nie dadzą i w nocy na robotę wygonią.
Władze odnosiły się do nas bardzo źle. Nie zważali na nic. Choć był chory, lekarz zbada i uzna, że chory – nie miał prawa dać zwolnienia, a choćby i dał, wszystko jedno, na robotę pędzą i nazywają polskie bandyty, czyli też hitlerowcy. Dużo ludzi poginęło z mrozu i głodu. Dwóch Polaków osądzili na karę śmierci za to, że nie wyszedł na robotę, nie patrząc na to, że byli bosi. Uważali, że byli hultaje.
Przeżywaliśmy ciężkie czasy aż do 17 lutego 1942 r. Wtedy przyjechała polska komisja wojskowa, każdy z wielką ochotą wstąpił do polskiego wojska, żeby odbudować swój kochany kraj.