St. strz. Mordka Mołczadski, 33 lata, brakarz leśny, kawaler.
17 września 1939 r. po przekroczeniu przez wojska sowieckie granicy polskiej i zajęciu terenów polskich, na drugi dzień w Horodyszczu zostałem aresztowany przez władzę miejscową. Wsadzono mnie do piwnicy, gdzie siedziało dużo obywateli: osadników, gajowych… Między nimi także siedział ksiądz kapelan Józef Olszewski. Piwnica była mała i tak przepełniona, że w nocy jeden leżał na drugim. Rano zawołali wszystkich do NKWD, gdzie każdy podpisał deklarację, że żadnych szkód przeciw rządowi sowieckiemu nie uczyni, i wszystkich nas zwolnili, ale musieliśmy co dzień się meldować.
W listopadzie zostałem ponownie aresztowany, odwieziono mnie do Baranowicz. Siedziałem przy NKWD trzy dni. Badano mnie, czym się trudniłem w Polsce, dlaczego dostałem taką pracę w 1926 r. przy fortyfikacjach, że takiej pracy nikt nie mógł otrzymać, a ja tam pracowałem i inne takie pytania. Po trzech dniach zostałem zwolniony do domu.
2 lutego 1940 r. w nocy przyjechało z Baranowicz do Horodyszcza NKWD i zrobili obławę na wszystkich osadników, sołtysów, gajowych. Kazano im się ubrać, zabrać ze sobą trochę odzieży i żywności, władowano ich na furmanki i rano zostali odwiezieni przez Horodyszcze do stacji kolejowej Mickiewicze. Mróz był 40 stopni, po drodze do stacji dużo małych dzieci umarło od silnego zimna. Widok był fatalny, krzyki i płacz dzieci okropne. Całą tą procedurę widziałem na własne oczy, wszystkie gospodarstwa zostały przez chłopów zrabowane. Obława trwała trzy dni, wszystkich wywieźli w głąb Rosji.
23 marca 1940 r. w Horodyszczu zostałem ponownie aresztowany przez władze NKWD. Odwieziono mnie do centralnego więzienia w Baranowiczach. Warunki więzienne były okropne. W sali, gdzie przed wojną siedziało 30 więźniów, wsadzono przeszło stu ludzi, tak że nie można było się poruszyć. Najgorzej było w nocy, kiedy trzeba było ułożyć się do snu: odbywało się to w ten sposób, że do północy spała jedna połowa, po północy spała druga połowa, a kiedy trzeba było się przewrócić na drugą stronę, musieli wszyscy wstać i na komendę się przewracać. Pod względem higieny, jaką mieliśmy na sali, to nie do opisania. Przy drzwiach stała duża beczka, gdzie mieliśmy załatwiać swoje potrzeby. Koło tej beczki musieliśmy spać, więc spali [tam] na zmianę. Myć się nie było gdzie, bo nie było wody, brudu i nieczystości pełno, wszy nas tak opanowały, że nie dały spokoju na chwilę. Łaźnia była co dwa tygodnie – zimna woda i krótki czas mycia, tak że niektórzy z tej łaźni nie mogli skorzystać.
Pomoc lekarska stała na niskim poziomie, człowiek jak zachorował, zanim się dostał do lekarza, mógł skonać.
Strawa dla więźniów była tak słaba, że po pobycie parę miesięcy w więzieniu, i po wyprowadzeniu dwa razy tygodniowo na spacer, po 15 min dziennie, każdy chwiał się na nogach.
W takich warunkach przesiedziałem w tym więzieniu osiem miesięcy. Za co zostałem aresztowany i z jakich powodów, było mi nieznane. Dopiero po upływie dwóch miesięcy w nocy obudzili mnie, kazali się ubrać, zabrać ze sobą swoje rzeczy. Przy drzwiach stało trzech z NKWD z bagnetem na broń. Wyprowadzili mnie z więzienia, wsadzili do więźniarki, do osobnej kabinki na jedną osobę, tak że nie można było ani stać, ani usiąść, i odwieźli mnie na śledztwo. Wsadzili mnie do aresztu przy NKWD, w małym budynku, gdzie się odbywały śledztwa. Pierwszy dzień przesiedziałem spokojnie, nie ruszali mnie. Na drugi dzień w nocy obudzili mnie, kazali się ubrać i wprowadzili na salę śledztwa. Siedział [tam] jakiś człowiek NKWD, kazał mi usiąść i zaczął spisywać moje dane osobiste. Z początku odniósł się do mnie bardzo grzecznie, w tym czasie zaczął mnie wypytywać o różne nazwiska urzędników polskich, czy ja takich znałem. „Znałem takich.” – odpowiedziałem – „Bo razem w jednym miasteczku mieszkaliśmy, miałem z nimi styczność jako obywatel polski, należałem do straży ogniowej i pełniłem funkcję adiutanta, tak że często z nimi się spotykałem:. I odczytuje mi, że ja zostałem aresztowany na tle politycznym o współpracę z wydziałem śledczym i policją na tle komunistycznym, żebym ja się do wszystkiego przyznał i wymienił wszystkie nazwiska, gdzie i co się odbywało, jakie zadanie miałem wypełnić. Ja w odpowiedzi jemu powiedziałem, że ja o niczym nic nie wiem i nic nie powiem. Dopiero rozpoczęło się moje śledztwo w gorącym tempie. Zaczął mnie bić i wyzywać brutalnymi słowami. Ta rozmowa trwała przeszło godzinę, kazał mi wyjść na korytarz, namyśleć się i do wszystkiego się przyznać. Po upływie 15 min zawołano mnie z powrotem. Widzę, że jestem w otoczeniu trzech NKWD i z początku zaczęli mnie badać to samo, każdy z nich pytał i każdemu musiałem dać odpowiedź. Moją odpowiedzią było jedno, że nic nie wiem i nic nie powiem, róbcie ze mną, co wam się podoba. Dopiero zaczęli mnie bić w brutalny sposób, przykładając broń do czoła – jeżeli się nie przyznam, to zastrzelą. Różnie ze mną dokazywali, że brak słów do opisywania.
Na drugą noc takie same badania przeprowadzali, lecz za każdym razem inni badali. Sadzali do karceru nago, do połowy w wodzie, różnymi sposobami próbowali, żebym się przyznał, to mnie zwolnią. Później wyjęli notatki, wymienił mi świadków, dwóch Żydów i dwóch prawosławnych, którzy twierdzili, że ja wsadzałem komunistów do więzienia, i że figuruję w spisie ewidencyjnym w policji jako wywiadowca. Zaczęli mnie bić, mordować, że trudno było wytrzymać, prosiłem wprost śmierci, żeby to się skończyło, wyglądałem jak żywy trup.
Z początku otrzymałem z domu dwie paczki, a jak zaczęło się śledztwo, żadnych paczek nie dopuszczali. Po śledztwie zawołali mnie na salę, wyjęli z szuflady wszystkie moje akta i zaczęli mi odczytywać: napisano niesłychane rzeczy. Po odczytaniu kazali mi się podpisać, czego odmówiłem. Rzucili się wszyscy na mnie, żebym podpisał, ja się nie zgodziłem i nie podpisałem. Ze złością otworzyli drzwi i jak jeden z NKWD mnie popchnął, to ja poleciałem na korytarz, stamtąd mnie odwieziono do więzienia, po upływie paru miesięcy w nocy obudzili mnie, kazali się ubrać, wyprowadzili z więzienia, wsadzili do więźniarki i odwieźli do NKWD. Zawołali na salę, wyjęli moje śledztwo i kazali mi się podpisać. Ja im ponownie odmówiłem. Trzymali mnie tam trzy dni, katowali w różne sposoby, że nie mogłem wytrzymać, wziąłem i podpisałem. Na tym się skończyło moje śledztwo. Potem odwieźli mnie do więzienia i czekałem wyroku. Od tego czasu miałem spokój, nigdzie nie wołali, siedziałem i czekałem dalszego losu.
Na początku października 1940 r. obudzili mnie w nocy, wyczytali moje nazwisko, kazali się ubrać, zabrać ze sobą wszystkie rzeczy i wyprowadzili pod bramę. Tu czekało dużo więźniów. Pytam się ich, co oni mają robić. Nikt nic nie wie, każdy jest w strachu. Byliśmy otoczeni ze wszystkich stron przez NKWD. Po upływie 15 min jakiś członek z NKWD wyszedł z kancelarii z listą w ręku i mnie pierwszego wyczytał. Kazał mi wejść do kancelarii, przy stole siedział jakiś członek NKWD, młody, 22 lata. Sędzia śledczy wyjął moje akta i odczytał, że wyższy trybunał w Moskwie „trójka”, czyli sąd zaoczny, skazał mnie – element niebezpieczny na tle politycznym – na pięć lat ciężkich robót leśnych w archangielskiej obłasti. Kazali mi się podpisać. Z początku nie zgodziłem się, ale później podpisałem. Wszystkim więźniom tak zostały odczytane wyroki. Po wyroku nas wszystkich wprowadzili do jednej celi i tam siedzieliśmy. Po dwóch tygodniach 15 września [sic!] 1940 r. kazali nam ubrać się, zabrać wszystkie rzeczy i wyprowadzili na plac, gdzie stało bardzo dużo więźniów. Sformowali czwórki, naokoło nas obstawili NKWD z psami i dawaj prowadzić wszystkich do pociągu. Myśmy zaczęli prosić o swoje rzeczy, które nam zostały zabrane po aresztowaniu, bo dali każdemu pokwitowanie na odbiór. Te pokwitowania zostały nam odebrane, a rzeczy nie zwrócono. Mnie odebrali zegarek Omega, pieniądze i inne rzeczy, i do dnia dzisiejszego ich nie otrzymałem. Później zostaliśmy załadowani do pociągu, po 80 ludzi do jednego wagonu, i wywieźli nas w nieznanym kierunku. Po przekroczeniu polskiej granicy, gdy wjeżdżaliśmy na teren sowiecki, już leżały śniegi i panowały duże mrozy.
Podróż trwała dwa tygodnie, przez całą drogę nic nie dawali ani jeść, ani pić, ludzie w drzwiach krzyczeli o chleb i wodę, ale nic nie pomogło. W Orszy na stacji dali po kawałku chleba i słonych śledzi. Później każdy był tak spragniony wody, że trudno było wytrzymać, a wody nie dali. Jak przyjechaliśmy na stację do Moskwy, ludzie podnieśli krzyk i hałas, krzyczeli: „Dajcie chleba i wody”. Dopiero nam dali wody, chleba i na wagon ludzi dwa wiadra zupy, tak że każdemu wypadło po pięć łyżek. Taką podróż miałem aż do przyjazdu na miejsce.
1 października [sic!] 1940 r. przyjechałem do Archangielska na stację Ostrownaja [Ostrownoje]. Ze wszystkich stron otoczeni byliśmy lasami archangielskimi. Tam nas wyładowali i rozesłali partiami do łagrów. Nas, 300 Polaków, od tej stacji popędzili na piechotę do miejscowości Osinówka [Osinowka]. Wielkie lasy i puszcza, że tam ludzkiej nogi nie było, baraki z desek zrobione okryte płachtami i tam mieszkaliśmy. W jednym baraku mieściło się 300 ludzi, zimno, ciemno, gołe nary z desek porobione, dwa małe piecyki i to musiało ogrzać cały barak. Pierwsze dni na pracę nie chodziłem, a później zaczęli pędzić do pracy. Z początku mieliśmy swoje ubrania, jeszcze można było wytrzymać, ale w tym łagrze siedziało przeszło trzy tysiące ludzi. Nas, Polaków, było 300, a reszta to byli Rusini [?], Uzbecy, różne narodowości, zepsuty element, tak że oni nas całkiem okradli, do nitki, nagich pozostawili. Skarżyć się nie było komu. Te ubrania, które nam dali, to było w opłakanym stanie, podarte buty gumowe zrobione z opon samochodowych. Mróz sięgał 60 stopni i w takim ubraniu musieliśmy pracować. Do pracy nas pędzili 12 km w jedną stronę i 12 z powrotem. Dziennie pracowałem po 12 godzin. Norma była wielka, na 900 g chleba i lepszą strawę musiałem wyrobić 4,4 festmetra drzewa, to znaczy musiałem sam z pnia zwalić, gałęzie oczyszczać, porżnąć na kawałki podług miary, którą nam kazali, zładować w jednym miejscu, gałęzie spalić. I to by była moja norma, którą miałem zrobić, to nie jest w stanie ludzkim to zrobić. Warunki materialne: głodny, chłodny, bosy, nogi szmatami owinięte, ubranie podarte, śnieg wysokości dwóch metrów, mróz 60 stopni, a gdy tej normy nie zrobiłem, otrzymałem od 500 do 300 g [chleba] dziennie i ciepłą wodę.
Ciężki był nasz los, innego wyjścia nie było. Z początku pracowałem, a później już nie mogłem. Ludzie puchli, nie mogli chodzić, dużo umierało dziennie.
Nadzór NKWD był silny, nie patrzyli nic, tylko rób, możesz czy nie możesz. Sadzali do karceru, różne sztuki wyrabiali. Chory, nie chory – do pracy musiał chodzić. Kto był w stanie wytrzymać, to żył, a kto nie, to umierał. Ratunku nie było, ludzie padali jak muchy.
W takich warunkach przesiedziałem 11 miesięcy. Ani jednego wolnego dnia nie miałem, przychodziłem z roboty wieczorem mokry i w tym ubraniu kładłem się spać.
Z domu otrzymałem parę listów i parę paczek żywnościowych, ale to długo trwało. Nadzór był nad nami surowy, łagier nasz był okrążony kolczastymi drutami, z czterech stron stali z NKWD na wieżach, tylko las i niebo, a poza tym nic więcej
23 czerwca 1941 r., gdy wybuchła wojna rosyjsko-niemiecka, stało się jeszcze gorzej. Pracowaliśmy po 16 godzin dziennie za 300 g chleba. Ludzie chodzili po śmietnikach, zbierali różne odpadki i jedli. Ciężkie czasy nastały i wyjścia nie ma.
Nareszcie usłyszeliśmy, że dla Polaków jest amnestia z powodu paktu polsko-rosyjskiego. Jakaż radość nas ogarnęła! Później usłyszeliśmy, że w niektórych łagrach już zwalniają Polaków na wolność. Radość nie do opisania. Pewnego poranku, gdy wychodziliśmy do pracy, przy bramie zatrzymali całą naszą brygadę Polaków i wyczytali, że jesteśmy zwolnieni z pracy z powodu amnestii. Radość nas ogarnęła, płakaliśmy i całowaliśmy się z radości.
9 września 1941 r. zostałem zwolniony i w podartym ubraniu, boso, nogi szmatami owinięte, wyszedłem w świat. Wędrowałem po Rosji osiem dni, żebrałem po domach o kawałek chleba, aż się dowiedziałem na jednej stacji, że w Tocku [Tockoje] tworzy się armia polska. Od razu pojechałem tam i zostałem przyjęty. Od tego czasu czułem się szczęśliwy i do dnia dzisiejszego jestem w szeregach polskiej armii.