Plut. Józef Wolnik, ur. 30 września 1893 r. w Drutarni, pow. Lubliniec (Śląsk).
Zgłosiłem się z niewoli angielskiej w wojnie 1918 r. jako ochotnik do armii polskiej we Francji i walczyłem w jej szeregach na froncie. Po przyjeździe do Polski byłem na froncie bolszewickim, gdzie byłem ranny pod Sieniawą.
Po zwolnieniu i przybyciu na Śląsk zgłosiłem się do Policji Województwa Śląskiego jako starszy posterunkowy i pełniłem służbę.
2 kwietnia 1940 r. zostałem aresztowany i zamknięty w więzieniu w Przemyślu. 28 kwietnia 1940 r. wywieziono [mnie] na Sybir do tajgi, Szpetgrodek [Specgorodok] – Tomsk i tam umieszczony w obozie, chodziłem do robót leśnych.
W obozie było nas 1,8 tys. mężczyzn, w tym 18 Polaków, a reszta Żydzi. W dzień [trzeba było] ciężko pracować, a na noc [byłem] zabierany przez NKWD do spisywania i przesłuchiwania protokolarnego. Przy spisywaniu protokołu zarzucano mi, że byłem w Polsce organizatorem i gnębiłem roboczy naród, a przeważnie, który należał do partii komunistycznej i hitlerowskiej. Podczas przesłuchiwania nie wolno było usiąść, tylko stać twarzą do ściany, tak przeszła noc i na rano zwolniono i do pracy dziennej, w której musiało się ciężko pracować.
Na dzienne wyżywienie otrzymywaliśmy kilogram chleba i ćwierć litra zupy. Chleb, który my otrzymywali, był jak glina – niewypieczony, nie można było go zużyć, jak go kto spożył, to dostawał ogromnych boleści. Zupa to była woda zamącona z jakimiś plewami.
Co dzień byliśmy na twarzach i po całym ciele grubsi. Jak upominano się o inne wyżywienie, to nam została odpowiedź: Niczewo, przywykniesz, a jak nie przywykniesz, to podochniesz, bo do Polski już tak i tak nie powrócisz.
Tak przechodziły dni, tygodnie i miesiące. Przy przesłuchaniu przez NKWD zostałem kilka razy pobity do nieprzytomności i oblany wodą, żebym oprzytomniał i dalej im odpowiadał na pytania. Raz zostałem odwieziony do szpitala do Tomska.
Po miesiącu pobytu w szpitalu zostałem zwolniony zaś do pracy i tak pracowałem do 1 lutego 1941 r. Wtedy zostałem odwieziony do szpitala, [chory] na zapalenie płuc i tyfus. Przebyłem tam trzy miesiące. Po wyleczeniu zostałem zwolniony i otrzymałem zaświadczenie od lekarza, że jestem zdolny do pracy tylko w pokoju, tj. na miejscu siedzącym, ponieważ miałem tylko tyle sił, by się utrzymać na lasce.
Po zgłoszeniu się z owym zaświadczeniem u inspektora obozu otrzymałem odpowiedź: To nie połuczysz kuszać. Bo takiej pracy dla mnie nie ma. Tak chodziłem kilka miesięcy o głodzie i bezradny, tylko prosiłem kolegów w obozie i tak mnie [trochę] utrzymywali. Znalazłem jednego kolegę, Jan Frankowski z Przemyśla, i on mnie utrzymywał, dopomagał do życia. Łapał i zabijał psy, który mu się nadarzył. W ten sposób przyszedłem do życia i zdrowia.
W sierpniu dowiedziałem się, że my, Polacy możemy się zgłosić do armii polskiej. Zebrało się nas 40 mężczyzn i odjechaliśmy do Buzouku [Buzułuku]. Ja zabrałem się z pomocą pana hrabiego Zalewskiego ze Lwowa.
W Buzouku [Buzułuku] skierowano nas na Uzbekistan, tam nas podzielono na kołchozy. Ja dostałem się do kołchozu Stalina. W kołchozie Stalina pracowaliśmy przy wacie, otrzymywaliśmy 20 g lepioszków i pół litra zupy. Po miesiącu pracy odwieziono nas do Kazakstanu [Kazachstanu] do kołchozu Stalin. 10 stycznia 1942 r. zgłosiłem się do komisji i odjechałem do Wojska Polskiego w Ciukpaku [Czokpaku]. 27 lutego zostałem zarejestrowany i przydzielony do 4 Kompanii 20 Pułku Piechoty 8 Dywizji w Ciukpaku [Czokpaku] (Szachty). W kwietniu z kompanią wyjechałem do Palestyny do Gedery [Gadery], w czerwcu moja kompania wyjechała do Anglii. Ja musiałem pozostać, ponieważ ukończyłem 50 rok życia. 17 sierpnia byłem wysłany na kurs rusznikarski najpierw do Bierdzerdziu [?] w Palestynie, 15 listopada zostałem wysłany do warsztatów broni angielskiej Abassia–Cairo [El-Abaseya– Kair] w Egipcie. 30 stycznia 1943 r. ukończyłem kurs i przesłany zostałem do kompanii warsztatowo-transportowej, gdzie obecnie przebywam.