Strz. Jan Urban, 45 lat, rolnik, żonaty; rodzina składająca się z siedmiu osób, żona 43 lata i najmłodsze dziecko 6 lat.
Zostałem wywieziony 10 lutego 1940 r. Aresztowanie było następujące: przyjechali o godz. 4.00 rano, milicja obstawiła dom naokoło, a reszta weszła do mieszkania – bagnety na karabinach – ręce kazali podnieść do góry, przeprowadzili rewizję i powiedzieli: Ubirajsia, job twoju mat, polskaja morda, już dosyć tobie tutaj panować, ty barołsia w dwadcatom godu protiw sowieckoj własti, ty sukinsynu. Kazali siadać na sanie i odwieźli na stację. Załadowali do wagonów towarowych, wagony pozamykali i ruszyli w drogę. Podróż była bardzo ciężka, wody nie było, ludzie prawie konali bez wody . Zimno też dokuczało, bo nie było czym palić w piecach. Jechaliśmy przez 17 dni i przyjechaliśmy do obłasti Swierdłowsk, ryzoski [reżewski] rejon, posiołek Krucicha [Krutiha].
Roboty były leśne, bardzo ciężkie i mało opłacalne, tak że trudno było na chleb zarobić. Oprócz tego było potrącane jeszcze 25 proc. od zarobku na NKWD, tak że zmuszeni byliśmy wyprzedawać ostatnie ubranie na utrzymanie rodziny, żeby z głodu nie wymarła. Ale to też nie pomogło – bardzo było trudno kupić kawałek chleba, tak że musiałem troje dzieci najstarszych pochować, które swoje życie musiały kończyć z głodu i wycieńczenia.
8 marca 1943 r.