Kpr. Kazimierz Tur, ur. w 1902 r., rolnik, żonaty; ostatnio zam. w Białej Podlaskiej, woj. lubelskie.
1 września 1939 r. zostałem zmobilizowany do Wojska Polskiego, z przydziałem do szpitala wojennego nr 901. Gdy przybyłem do Równego, gdzie miał się formować szpital wojskowy (był to 17 września 1939 r.), wojska sowieckie, które były w Równem, zabrały mnie do niewoli. Po przeprowadzeniu szczegółowej rewizji i po odebraniu rzeczy ostrych, jak brzytwy czy noże, wysłali nas grupą ok. dwóch tysięcy żołnierzy do Szepietówki na Ukrainie.
W Szepietówce byłem pięć dni, potem wyjechałem do Kijowa, a następnie do Nowogrodu Wołyńskiego.
W Nowogrodzie Wołyńskim byłem dwa tygodnie, w obozie, gdzie znajdowało się ok. 12 tys. polskich jeńców. Warunki życia były bardzo ciężkie, cierpieliśmy głód. Z Nowogrodu Wołyńskiego wyjechałem do obozu Filipowicze. Obóz składał się z ok. 800 jeńców Polaków. W Filipowiczach byłem do marca 1940 r. Warunki mieszkaniowe były bardzo ciężkie, gdyż mieszkaliśmy w namiotach, przy silnych mrozach, które dochodziły do 40 stopni. Praca była ciężka, co dzień chodziliśmy na stację kolejową Nowogród Wołyński (tj. osiem kilometrów od obozu Filipowicze) i tam od rana do wieczora pracowaliśmy przy wyładowywaniu kamieni z wagonów. Warunki wyżywienia były ciężkie, otrzymywaliśmy po 400 g chleba i słabe zupy, tak że cierpieliśmy głód. Co się tyczy higieny, to warunki były również niemożliwe, wszyscy żołnierze byli zawszeni, żadnej dezynfekcji nie było, jak również łaźni ani zmiany bielizny.
Bardzo dużo naszych żołnierzy chorowało, Sowieci wywozili ich do szpitali, lecz jaka była śmiertelność, nie można było ustalić.
Za pracę żadnego wynagrodzenia nie otrzymywaliśmy, czasem tylko dostawaliśmy paczkę machorki. 1 marca 1940 r. wyjechałem pod Lwów w okolice Podlisek Małych i tam byłem do marca 1941 r. W obozie Podliski warunki życia były dobre. Stamtąd wyjechałem do obozu Olszanica k. Lwowa. W tym czasie Niemcy wydali wojnę Sowietom i nas pieszo, ok. dwóch tysięcy jeńców, pędzili do Wołoczysk w ZSRR. W drodze, kiedy nas pieszo eskortowali NKWD-ziści, żadnego wyżywienia nam nie dawali, a że były wówczas silne upały, nasi jeńcy po drodze mdleli i bezprzytomnie padali z braku wody i z głodu. Eskortujący NKWD-ziści, mający przy sobie psy, szczuli tych jeńców, którzy bez przytomności padali na drodze, a gdy żołnierz nie wstawał, wówczas NKWD-ziści bagnetami kłuli na śmierć i na drodze pozostawiali. Wypadków takich było dużo, lecz nazwisk nie pamiętam. W Zbierowie [Zborowie] k. Tarnopola, gdzie nocowaliśmy, widziałem jak Sowieci, NKWD strzelało do jeńców naszych [?], którzy ukrywali się, [bo] będąc słabi, nie mogli dalej maszerować.
Po przybyciu do Wołoczysk załadowali nas do wagonów i przyjechaliśmy do Starobielska. W Starobielsku nieznany mi pułkownik zorganizował nas wszystkich, jeńców, i przywiózł do Tocka [Tockoje].
W Tocku [Tockoje] wstąpiłem do 6 Dywizji Piechoty z przydziałem do Centralnej [Składnicy] Materiału Intendenckiego [?].