FRANCISZEK WYPORSKI

Dnia 19 marca 1949 r. Sąd Grodzki w Żarkach w osobie sędziego T. Humy, z udziałem protokolanta W. Mikołajczyka, na wniosek Głównej Komisji [Badania] Zbrodni Niemieckich w Polsce, stosownie do art. 4 dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293) oraz na zasadzie art. 254 kpk, przesłuchał w charakterze świadka w trybie art. 107, 109, 113, 115 tegoż kodeksu osobę niżej wymienioną, która po uprzedzeniu o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznanie, o znaczeniu przysięgi i po zaprzysiężeniu w formie przewidzianej w art. 111 kpk zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Franciszek Wyporski
Data i miejsce urodzenia 2 października 1897 r. w Żarkach, pow. zawierciański
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zawód rolnik
Miejsce zamieszkania Żarki, ul. Kościuszki 54, pow. Zawiercie
Karalność niekarany

W Żarkach 4 września 1939 r. były wojska tylko niemieckie – z jakich formacji, nie wiem. W godzinach popołudniowych rozpoczęła się strzelanina. Wyszedłem na dwór i spostrzegłem, że poza drogą, w polu, w odległości ok. 20 m leży Józef Sędzielewski i strzelają do niego z karabinów żołnierze niemieccy, idąc ku niemu. Kiedy doszli, zabrali go. Następnie podeszło do mnie z sześciu, jeden z nich uderzył mnie karabinem w ramię, wyprowadził na szosę i razem z Sędzielewskim zaprowadzili nas pod mur folwarku, gdzie już było ze 30 osób, mężczyzn, Polaków i Żydów. Postawiono nas w szeregu, wszyscy trzymaliśmy ręce do góry. Kiedy potem doprowadzono jeszcze inne osoby, Żydów, to żandarmi niemieccy z takimi sznurami na piersiach bili tych Żydów batami.

Kiedy już było nagromadzonych z 60 osób, kazano nam iść z podniesionymi rękami i po drodze zatrzymano nas jeszcze pod murem domu przy ul. Koziegłowskiej. Po kilku minutach kazano nam iść czwórkami, potem dwójkami, do kościoła. Przy wejściu do kościoła ustawieni byli żołnierze niemieccy, którzy bili nas kolbami karabinów i kopali nogami. W kościele ustawiono nas twarzami do muru i znów kazano stać z podniesionymi rękami. Jeśli komu ręce omdlały i [je] opuścił, to bili go kolbą karabinu i kopali. Około godz. 19.00 kazano nam wyjść na plac kościelny, tu przyszedł jakiś starszy oficer, który miał trzy gwiazdki na ramieniu, i przemówił do nas po niemiecku. Kto to był, nie wiem. Drugi mężczyzna w cywilnym ubraniu tłumaczył po polsku, nakazując rozejść się spokojnie do domów i nie wychodzić na ulicę, bo przy spotkaniu każdy będzie zastrzelony. Rozeszliśmy się, ale przeważnie w pole, bo w osadzie było dużo pożarów. Widziałem, jak strzelali do domów jakimiś specjalnymi nabojami, bo od razu powstawały pożary.

Kiedy byliśmy na ul. Koziegłowskiej, to widziałem, jak niejaki Józef Nowakowski, wioząc na wozie zwłoki kogoś z zabitych, szedł koło furmanki. Został zastrzelony i padł na ulicy, ale kto do niego strzelił i co się stało z jego ciałem, nie wiem. Nie wiem też, czy akt jego śmierci został spisany.

Co właściwie było powodem takiego postępowania wojsk niemieckich z obywatelami polskimi, nie wiem.

Odczytano.