PIOTR CZWARTKOWSKI


Strz. Piotr Czwartkowski, ur. 15 lutego 1898 r. w Wolicy Komarowej, zamieszkały [w] kolonii Bobiatyn, pow. Sokal, woj. lwowskie, rolnik, wysiedleniec, żonaty. Wywieziony wraz z rodziną – żoną i córką – 10 lutego 1940 r.


10 lutego o 5.00 z rana pod moje mieszkanie zajechały dwie furmanki i wpadł do domu NKWD-zista z dwoma żołnierzami, a jeden żołnierz został przy furmankach. Weszli do mieszkania i powiedzieli do mnie, żeby ręce do góry podnieść. Przeprowadzili u mnie rewizję po kieszeniach i w całym zabudowaniu. Nic nie znaleźli, żadnej broni. NKWD-zista dał mi rozkaz, żebym wraz ze swoją rodziną za pół godziny był przygotowany do odjazdu. A to z powodu tego, że chcą mnie wybawić od Ukraińców, którzy do nas, Polaków, nie mają zaufania. I mówił mi: „Zabierać ubranie, obuw i żywność”. Zabrałem co ważniejsze i poprowadzili [nas] do gromady, która była w odległości dziewięciu kilometrów.

[Gdy] wszystkich kolonistów sprowadzili, wtenczas ruszyliśmy do stacji kolejowej, która znajdowała się ok. 18 km [dalej]. Załadowano [nas] do wagonów i 11 lutego o 9.00 rano odjechaliśmy ze stacji Hromosz [?] w kierunku Sarn. W Sarnach przeładowaliśmy się do rosyjskich wagonów. Zamknięto nas i nie wypuszczano z wagonów. Jechaliśmy do Archangielska. W drodze dostaliśmy trzy razy chleb i dwa razy obiad, tytoń dwa razy. Pociągiem jechało się siedem dni i sześć dni furmankami na miejsce: posiołek Wyriwski [?], rejon B[i]estużew, obłast archangielska. W drodze brakowało wody, życie jeszcze było swoje. Na niektórych stacjach przychodzili lekarze. Przyjechaliśmy do baraków, które już były pobudowane przez Ukraińców.

Było nas tam, Polaków, 250 rodzin. Trzeciego dnia zrobili zebranie, żeby nas wciągnąć do roboty. I musiałem iść do pracy, bo ze sobą gotówki nie miałem. Żona nie mogła iść do roboty, bo trzeba było w lesie pracować – śniegi i mrozy były duże, córka była małoletnia. Warunki do życia były kiepskie i mały [był] zarobek, tak że do tego zarobku musiało się swoje rzeczy sprzedawać, żeby się wyżywić.

Pracowałem na tym posiołku do 15 czerwca 1940 r. 16 czerwca przerzucili nas, 80 rodzin, na posiołek Andenes [?], ustiańskij rajon, PO [pocztowoje otdelenie?] strojewski, obłast archangielska. [Tam] też [była] taka sama robota, tylko w lesie, drzewo spuszczano i wożono do rzeki. Warunki też nie były dobre, z ubrania nic nie dostałem, tylko walonki za pieniądze (dałem 60 rubli).

Opieka lekarska była, tylko brakowało apteki. Zwolnienia lekarka nie mogła dać przez komendanta milicji.

Co trzeci dzień było zebranie i mówili nam, żeby zapomnieć o Polsce i że nas Anglia z Ameryką oswobodzi, że nigdy Polski nie będzie. I żeby jak najwięcej pracować, wyrabiać normy. Zarabiało się na dekadę od 60 do 80 rubli. Zmarło na tym posiołku ok. 20 osób. Franciszek Banasiewicz, Hopko, Jarosz, Kozak. Resztę zapomniałem.

Kiedy zostałem zwolniony, pojechałem na południe do Kazachstanu, obłast Dżambuł, rejon Ługowaja [Ługowoje], kołchoz „Kozak”. Pracowaliśmy w kołchozie od marca do 20 sierpnia 1942 r. Warunki były kiepskie, bo za mąkę, którą się dostawało, trzeba było płacić, a za robotę nic mi nie płacono. Dostawałem dziennie 50 dag mąki, a czasami pszenicy, jak brakło mąki. Była polska placówka, która [udzielała] pomocy. 20 sierpnia 1942 r. placówka ściągnęła nas z kołchozów i odjechaliśmy do Krasnowodska do portu.