ANTONI MARCJONIAK

Kapral żandarmerii Antoni Marcjoniak, 28 lat, funkcjonariusz Policji Państwowej, kawaler.

Przystępując do opisu mego przeżycia w ZSRR opiszę mój ostatni przebieg służby wojskowej w Polsce. W 1937 r. wstąpiłem do Wojska Polskiego do 36 Pułku Piechoty Legii Akademickiej w Warszawie. 28 lutego 1939 r. zostałem zwolniony do cywila, po odbyciu służby wojskowej przebywałem krótki czas w domu rodzinnym.

10 czerwca 1939 r. wstąpiłem do 6 Kompanii Rezerwistów Polskich [?] we Lwowie, ul. Kurkowa 12, jako kandydat na posterunkowego. W czasie wojny polsko-niemieckiej w 1939 r. byłem w 6 Kompanii Rezerwistów Polskich [?] i brałem udział w obronie Lwowa. 12 września 1939 r. awansowałem wraz [z] całą 6 Kompanią Rezerwistów Polskich [?] na posterunkowego zawodowego i byłem do ostatniej chwili pod bronią. 20 września 1939 r. złożyłem broń na rozkaz dowódcy. Po złożeniu broni dowódca 6 Kompanii Rezerwistów Polskich [?] zaopatrzył nas w żywność, wydał rozkaz działać i udać się do domu lub za granicę na swoją własną rękę. Ze Lwowa udałem się pieszo do Brodów, a w Brodach pociągiem do Zdołbunowa, kierowałem się na Wilno do brata. W Zdołbunowie na stacji kolejowej ogłoszono przez władze sowieckie, kto do Wilna niech się udaje do pociągu. Załadowano nas do wagonów, po 80 ludzi do wagonu, bez jedzenia i picia. Lecz to było kłamstwo, transport obstawiony był bojcami sowieckimi i zamknięto wagony i skierowano cały transport do Rosji.

23 września 1939 r. przekroczyłem granicę polsko-sowiecką. Przywieziono [nas] do Szepi[e] tówki. Trzymano nas w Szepi[e]tówce przeszło trzy tygodnie, w ciężkich warunkach, o głodzie, na cemencie [?] kazano leżeć. Po trzech tygodniach załadowano nas znowu do transportu i wywieziono do Kijowa. W Kijowie trzymano nas dwa dni w wagonach. Po dwóch dniach pobytu w Kijowie przywieziono nas do Nowogradu [Nowogrodu] Wołyńskiego, tu trzymano [nas] cztery tygodnie. W czasie pobytu w Nowogradzie [Nowogrodzie] dostałem się do aresztu na 12 dni za to, że poznał mnie jeden Ukrainiec, że byłem w Policji Państwowej. Jednak z tego aresztu przy pomocy kłamstwa wydostałem się znów do obozu jeńców polskich i wyjechałem z Nowogradu [Nowogrodu] do kołchozu Żrebiłówki [Żerebiłówka], siedem kilometrów od Korca. Przebywałem w Ż[e]rebiłówce do 20 stycznia 1940 r. Ze Ż[e]rebiłówki przewieziono nas na tereny polskie do miejscowości Żytyń pod Równem, na budowę szosy asfaltowej Lwów–Kijów. Do pracy pędzono boso i obdartego, dawano postną zupę i kaszę, sześć [sic!] gramów chleba lub cztery gramy, gdy nie wyrobiłem normy. W 1940 r. ukonczono budowę szosy i w ciężkich warunkach budowano nowy most nad rzeką Horyń zimową porą. Pędzono od nocy do nocy, nie patrząc na cieżkie mrozy, zawieje. Uchylanie się od pracy karano ciężkim aresztem. Najcięższa chłosta była, gdy wypędzono nad do pracy w dzień Bożego Narodzenia do budowy mostu nad Horyniem i pocieszano nas kłamstwem, [że] jak się skończy most pójdziemy wszyscy do domów rodzinnych. Ale to było wszystko obłuda. Gdy odmówiliśmy prac w dniu Bożego Narodzenia, nazwano nas buntowszczykami i osadzono nas 15 ludzi do ścisłego aresztu na pięć dni. Po ukończeniu budowy mostu w 1941 r. [przeniesiono nas] do miejscowości Zborów w pow. zborowskim, do przygotowania materiału do budowy nowej szosy. Jednak zaszła zmiana w Zborowie, wywieziono nas do Brodów do budowy lotniska. Tu w Brodach był straszny naczelnik, pędził dniem i nocą do pracy, gdy nie wyrobiłem normy karał głodem.

22 czerwca 1941 r. wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Na drugi dzień wojny wyprowadzono nas z Brodów na Złoczów, Zborów, Tarnopol, Kijów i przez rzekę Dniepr do Złotonoszy, [do] stacji kolejowej. Podróż odbywała się pieszo dniem i nocą i o głodzie. Obchodzenie bojców było straszne, nie dawano wody się napić podawanej przez ludność cywilną. Omdlałych, zmęczonych i rannych, którzy nie mogli maszerować – rozstrzelano. W miejscowości Zborów, pow. Złoczów, sześciu żołnierzy polskich za ukrywanie się, w tym było dwóch ludzi ukrytych w ustępie, w nawozie do szyi, więc już ich nie wyciągano tylko zastrzelono, nazwisk nie pamiętam. Pod Złotonoszami [Złotonoszą], gdy nas prowadzono, zostaliśmy obrzuceni granatami i obstrzelani z ciężkich karabinów maszynowych z niemieckiego samolotu, gdzie zginęło 48 żołnierzy polskich i [było] przeszło 200 rannych. Na stacji w Złotonoszach [Złotonoszy] załadowano nas w transport w zamkniętych wagonach i bochenek chleba na dziesięciu ludzi na dwa dni i wiadro wody. Podróż była straszna, wieziono nas tak aż do Starobielska.

W Starobielsku warunki były okropne, zaprowadzono nas do budynków, gdzie były straszne pluskwy, które spać nie dały tylko gryzły. Odżywianie było straszne – 400 g chleba i jeden litr zupy-kaszy z wody na cały dzień. Ciężko było wytrzymać, omdlałem żołnierzowi. Lecz jednego pięknego słonecznego poranka, gdy się przebudziłem, wielka niespodzianka. Był to 22 sierpnia 1941 r. Pierwsze słowa: „Niech żyje Polska i Władysław Sikorski”. Zmieniły się warunki, gdzie zaczęto szybko organizować oddziały wojskowe pod dowództwem pana pułkownika dyplomowanego Wiśniowskiego, gdzie również zorganizowano pluton żandarmerii, do którego zostałem przydzielony, i zwartym oddziałem wyjechałem do miejscowości Tockoje. Byłem przydzielony do 7 plutonu żandarmerii. W Tockoje byłem do 1942 r.

W styczniu 1942 r. wyjechałem wraz z plutonem żandarmerii do miejscowości Guzar [G’uzor], gdzie byłem przeszło dwa miesiące. Z Guzaru [G’uzor] w marcu 1942 r. wraz z plutonem żandarmerii przekroczyłem granicę sowiecko-irańską i przyjechałem do Teheranu, gdzie pełnię służbę do ostatniej chwili w plutonie żandarmerii.