Poznań, 16 lipca 1945 r.
Jak przeżywałem okupację
Pamiętny był dzień rozpoczęcia działań wojennych przez Niemców wobec Polski. Napad dziczy germańskiej na naszą ojczyznę zastał mnie w domu przy spożywaniu obiadu. Nastąpiły naloty samolotów niemieckich na Poznań. W czasie nalotu chroniliśmy się w piwnicy. Wybuchły pożary. Ludność ogarnął lęk. Było wówczas mnóstwo rannych i zabitych z ludności cywilnej. Po 14 dniach wkroczyła na teren Poznania dzicz hitlerowska. Rozpoczął się okres aresztowań i masowych rozstrzeliwań Polaków. Prześladowano wszystko co polskie, na każdym kroku. Wyzywano i drwiono z nas, nazywając bandytami.
Szkoły polskie zostały zajęte na koszary dla przybywającego wojska, a nam, dzieciom, zabraniali się uczyć.
Mając 13 lat zamiast uczyć się, musiałem się rejestrować w niemieckim urzędzie pracy. Przeznaczono mnie natychmiast z całym szeregiem małoletnich chłopców do robót w przemyśle zbrojeniowym w Niemczech. Mojej zrozpaczonej matce udało się po silnych staraniach, prośbach i przekupstwie w Arbeitsamcie wydostać mnie z grupy załadowanych już do pociągu, mającego odejść do Niemiec.
Drugim moim miejscem pracy była piekarnia, ale już w Poznaniu, gdzie pracowałem jako robotnik. Rozwoziłem ciężkim wózkiem ręcznym pieczywo. Często praca ta była ponad moje siły. W tak okropnych warunkach przepracowałem trzy lata.
Pewnego dnia urzędnikowi gestapo skradziono rower, który zostawił w bramie przy piekarni, gdzie pracowałem. Wychodząc z piekarni, zaaresztował mnie pod zarzutem kradzieży. Nie pomogły zapewnienia o mej niewinności. Urzędnik ów skonfiskował rower będący moją własnością, którym jeździłem do pracy. Stało się to pod pozorem rekompensaty za ukradziony rower. Następnie odstawiono mnie do Domu Żołnierza, gdzie miało swoją siedzibę gestapo i wtenczas rozpoczęło się obijanie i katusze, mające mnie zmusić do przyznania się do niepopełnionego czynu. Dwa do trzech razy dziennie były przesłuchania, przy których musiałem położyć się na stół plecami do góry i wtedy bito mnie długim, grubym bykowcem aż do utraty przytomności. Po ocuceniu przez polewanie wodą kazano mi w postawie wyprostowanej przez trzy godziny stać przy stole, zapytując, czy się przyznaję do kradzieży. Ponieważ do niepopełnionego czynu przyznać się nie mogłem, bito mnie po twarzy oraz ręką złożoną w ten sposób, by uderzając w ucho wepchnąć powietrze do muszli usznej i spowodować pęknięcie bębenka. Trwało tak siedem dni męczarni. W przerwach między przesłuchaniami musiałem ciężko pracować przy kopaniu dołu przeciwpożarowego. Gdy raz schyliłem się do wody, która wytrysnęła z ziemi, by się napić, wartownicy kazali mi się położyć w błoto i bili mnie dębowym kijem aż straciłem przytomność. Wskutek tego bicia miałem plecy i pośladek poraniony i ciało odbite do kości. Chodziłem, raczej wlokłem się, mając wysoką gorączkę.
Ponieważ nie mogłem dłużej wytrzymać katuszy, będąc stale w stanie nieprzytomnym, przyznałem się do czynu, którego nie popełniłem. Zaprzestano przesłuchań i odwieziono mnie do obozu w Żabikowie, gdzie umieszczono mnie jako ciężko chorego w baraku [?] obozowym. Opiekę nad nami miał aresztant, lekarz Polak. Jemu zawdzięczam uratowanie mi życia, ponieważ skóra i ciało na pośladku były odbite, nastąpił rozkład ciała i gangrena. Bez środków do operacji, tylko za pomocą zwykłych nożyczek i bandaży, powycinał gnijące mi ciało i obandażował moją własną koszulą podartą na strzępy. Z powodu zakażenia miałem drgawki i koniec mój był bliski.
Koledzy, towarzysze niedoli, nocą i dniem dyżurowali nade mną, ponieważ chciałem popełnić samobójstwo przez powieszenie, lecz nie miałem ku temu dostatecznych sił.
Po trzech tygodniach pobytu w Żabikowie zwolniono mnie nagle, ponieważ okazało się, że złodziej roweru został wykryty i do kradzieży się przyznał. Później się dowiedziałem, iż złodzieja schwytano podczas mego pobytu w Domu Żołnierza w Poznaniu. A stało się to po przyznaniu się przeze mnie do kradzieży owego roweru. Lecz widocznie ze wstydu nad sposobem śledztwa, aby ukryć ciężkie okaleczenie, wysłano mnie do obozu w Żabikowie i gdybym tydzień dłużej był, to zakończyłbym życie.
Zwolniono mnie z tym rozkazem, abym się natychmiast stawił do pracy. Szef, gdy zobaczył mnie takiego zbitego, oświadczył, że [nieczytelne] by nie uwierzył, gdyby sam nie widział. Był głęboko oburzony postępowaniem katów spod znaku gestapo. Kazał mi udać się do domu, ponieważ pracować nie mogłem. Odtąd dożywiali mnie znajomi, a [?] leczyła mnie tylko matka w domu. Będąc między życiem a śmiercią, dzięki starannej opiece matki wyzdrowiałem po sześciu miesiącach. Wróciwszy do pracy, mogłem wykonywać tylko lekką pracę.
Nastąpiła jednakowoż kara na oprawców niemieckich, zbrodniarzy, zwierzęta w ludzkiej skórze.
Witając 27 stycznia 1945 r. wkraczające wojska radzieckie, mamy nadzieję, iż krzywdy wyrządzone nam, młodemu pokoleniu przez okupanta niemieckiego zostaną pomszczone. Biorąc się chętnie, z zapałem, do nauki, mam nadzieję, że czas nieuctwa dla nas, Polaków, bezpowrotnie [nieczytelne]. Nie będąc już parobkami germańskiego plemienia, chcemy nauką stracony czas dogonić i szczerze dopomagać w odbudowaniu naszej zniszczonej, a tak ukochanej ojczyzny.