Ochotniczka Walentyna Tur, urodzona 23 grudnia 1924 r.
13 kwietnia 1940 r. zostałam wywieziona jako uczennica razem z rodzicami na wolną zsyłkę do Kazachstanu, obłast aktiubińska, posiołek Alimbietówka, na przymusowe roboty w kołchozach.
Mieszkałam w jednym miejscu aż do wstąpienia ochotniczo do Pomocniczej Służby Wojskowej Kobiet. Mieszkaliśmy w lepiankach, o które było bardzo trudno. Mieszkało nas przeciętnie po 14 osób w jednym mieszkaniu. Warunki higieniczne były na niskim poziomie. W tym kołchozie, gdzie ja się znajdowałam z rodzicami, było 73 Polaków różnego wyznania, stosunki między nami były dobre.
Przeciętny przebieg dnia był następujący: o godzinie 7.00 rano wychodziliśmy na pracę, a wracaliśmy o 19.00. Bardzo często musieliśmy pracować w nocy. Normy w pracy były ponad siły, tak że nikt z Polaków wyrobić ich nie mógł, a wynagrodzenie [było] bardzo małe. Z wyżywienia można było tylko kupić 400 g chleba, a pozostałe artykuły spożywcze jak mąka, kartofle i inne musieliśmy zdobywać sami u ludzi miejscowych przez wymianę odzieży, ponieważ za pieniądze trudno było dostać.
Choroby uznawali bardzo rzadko, kilkakrotnie miałam temperaturę 39 stopni i musiałam pójść do pracy. Śmiertelność [wśród] Polaków w naszym kołchozie była wyjątkowo nieduża, umarły cztery osoby: Stanisław Bimk, pani Jotkowska, a dwóch osób nie pamiętam.
Po pracy młodzież zbierała się w jednym budynku i urozmaicaliśmy sobie czas przez czytanie książek, względnie jakieś gry.
Ubrania z kołchozu nie otrzymywaliśmy żadnego.
Bardzo była rozwinięta propaganda komunistyczna, a informacje o Polsce bardzo słabe. Stosunek NKWD do Polaków był bardzo nieprzychylny.
Łączność z krajem była możliwa. Otrzymywaliśmy listy, czasem paczki żywnościowe od sióstr, które pozostały w Polsce.
Z Rosji sowieckiej wyjechałam drugą ewakuacją ludności polskiej we wrześniu 1942 r. przez Aszchabad. Rodzice moi pozostali nadal w Rosji sowieckiej.