Jan Wodzianiuk, ur. 26 marca 1909 r., Chmielno, gajowy, żonaty.
Zostałem wywieziony z całą rodziną 10 lutego 1940 r., obłast archangielska. Po przyjeździe do Archangielska było nie tak bardzo źle, jeden miesiąc chleb był bez normy. Pracowaliśmy bardzo ciężko, na zagotowkie liesa, norma wynosiła osiem i pół kubametra. Pracować było bardzo ciężko, bo byłem bardzo chory, przeziębiłem się, bo całą zimę chodziłem w łapciach. Potem było jeszcze gorzej, bo była norma 800 g chleba, a jak nie wyrobiło [się] normy, to dostawało [się] połowę: 400 g. NKWD-ziści obchodzili się z nami bardzo surowo, w razie czego grozili śmiercią. Jeżeli nie wyszło [się] na robotę, a zwolnienia [się] nie miało, to grozili głodem.
Pomoc sanitarna była bardzo słaba. Jeden mój sąsiad z kolonii, Antas Lachowski, z którym byłem wywiezony na jeden posiołek, poszedł razem [ze mną] pracować do lasu i zachorował. Przyszedł z lasu i poszedł do lekarza, lekarz uznał, że on [jest] zdrowy, a NKWD-zista wziął jego za plecy i wyrzucił z mieszkania – on przyszedł do domu i na drugi dzień zmarł.
Zwolniony zostałem z posiołka 25 grudnia 1941 r. i przyjechałem do polskiej armii do Kitabu. Żona została w kołchozie, a ja wstąpiłem do wojska 8 marca 1942 r.