Plut. Jan Zatorski, 42 lata, pomocnik maszynisty, żonaty; 11 Batalion Saperów Kolejowych.
22 września 1939 r., po zajęciu terenów polskich przez bolszewików, przekroczyłem granicę Litwy, gdzie zostałem internowany przez Litwinów. Byłem w obozach Birsztany, Kułatowo [Kołatowo] i Wiłkomierz. Po zajęciu Litwy przez bolszewików, 10 lipca 1940 r. po przebudzeniu się rano zauważyliśmy, że jesteśmy okrążeni przez posterunki NKWD, po czym przybyli oficerowie NKWD, dokonano [szczegółowej] u każdego rewizji, ustawiono nas w czwórki [i] otoczono silną eskortą z karabinami maszynowymi. W czwórkach kazano nam siadać na [nieczytelne], po czym po dokładnym przeliczeniu poprowadzono nas pieszo do stacji kolejowej Janowo [Janów?], gdzie załadowano nas na pociąg i zawieziono do Mołodeczna. Tam przeładowano nas na pociąg sowiecki, który obficie był zaopatrzony w reflektory [i] silną eskortę z psami, po czym zawieziono nas do Kozielska. Podróż z Mołodeczna do Kozielska trwała trzy dni. W tym czasie na każdej stacji były obstukiwane wagony i sprawdzane dachy, czy przypadkiem kto nie zbiegł przez zrobioną w wagonie dziurę. W każdym wagonie były 42 osoby. Zamknięto dwa luki wagonu, a dwa tylko [zostały] otwarte. W wagonach było ciasno i duszno, mimo próśb przez całą podróż otrzymaliśmy wodę jeden raz – po dwa wiadra na wagon – i raz żywność w postaci chleba (jedna bułka na osobę), suszonej ryby i cukru, herbaty nie otrzymaliśmy. W Kozielsku wysadzono nas z pociągu o godz. 11.00 i po dokładnym przeliczeniu forsownym marszem popędzili nas do obozu odległego o cztery kilometry od stacji Kozielsk. Z powodu męczącego marszu, upału i pragnienia ludzie po drodze mdleli, musieli prowadzić ich koledzy.
Obóz, do którego nas przyprowadzono, był to były wielki klasztor posiadający kilkanaście budynków i kilka cerkwi. Przywieziono tam internowanych i z innych obozów z Litwy. Ogółem w Kozielsku było ok. trzech tysięcy internowanych: oficerowie, policja, Korpus Ochrony Pogranicza i Straż Graniczna. Po kilku tygodniach otrzymaliśmy sienniki, prześcieradła, powłoczki i po kocu, [do] sienników po dwa kilogramy słomy. Ja mieszkałem w 11 baraku, tzw. 11 korpusie – była to duża cerkiew o jednej sali, w której mieściło się nas 600 osób. Prycze mieliśmy trzypiętrowe: ci, co spali na górze, wchodzili po drabinach. O higienę władze sowieckie w tym obozie dbały dość dobrze, często były myte podłogi, dezynfekcja pościeli, łaźnia co tydzień, zmiana bielizny, którą prali sami internowani specjalnie wyznaczeni jako pracze co dziesięć dni. Szpital obozowy był dość duży i higieniczny, obsługiwany przeważnie przez lekarzy polskich, a częściowo i przez sowieckich.
Otrzymywaliśmy dziennie 800 g chleba, półtora grama cukru. Śniadanie: zupa na oleju; obiad: kasza na sucho i zupa, mięso było z łbów, nóg i flaków; kolacja: herbata. Na ogół wyżywienie było możliwe. Prac nie wykonywaliśmy żadnych, z wyjątkiem związanych z naszym utrzymaniem.
Listy zezwolono nam pisać raz na miesiąc, a otrzymywaliśmy je różnie – niektórzy nie dostawali [ich] zupełnie, a przed wywiezieniem nas na Północ popalono moc listów przysłanych do nas od rodzin.
15 maja 1941 r. wywieziono nas do Murmańska, gdzie załadowano nas na statek „Stalingrad” i Morzami Barentsa i Białym wywieziono nas na Półwysep Kolski. Podróż okrętem trwała 15 dni, ciasnota była nie do opisania. Porobione były potrójne prycze, o pół metra wysokości jedna nad drugą, tak że można było tylko leżeć. Do załatwienia potrzeb fizjologicznych staliśmy po osiem i więcej godzin w kolejce. Karmiono nas na statku bardzo marnie, otrzymywaliśmy ćwierć litra zupy raz na noc, wody bardzo mało. Na Półwyspie Kolskim wyrzucono nas w tundrę; choć było to już w końcu czerwca – wśród deszczu ze śniegiem i moczarów. Każdy jak mógł, szukał sobie schronienia przed deszczem i zimnem, po czym poczęliśmy sobie budować namioty. Praca odbywała się na dwie zmiany po 12 godzin. Przerwy w pracy nie było nawet w czasie słot, ludzie przemakali do suchej nitki, nie mając gdzie się osuszyć. Na Półwyspie Kolskim otrzymywaliśmy po 180 g chleba dziennie i dwa razy zupę w postaci klajstru z mąki razowej. Wody do picia prawie nie było, opieka lekarska – niemożliwa. Gdy dopominaliśmy się o więcej chleba, straszono nas karabinami maszynowymi.
11 lipca 1941 r. wywieziono nas do Archangielska, skąd pociągiem [zostałem przetransportowany] do Włodzimierza, a po zawarciu umowy polsko-sowieckiej wstąpiłem do armii polskiej, do 5 Dywizji Piechoty w Tatiszczewie. Sowieci, również jak i Litwini, liczyli nas internowanymi [sic!].
Miejsce postoju, [nieczytelne] marca 1943 r.