JERZY ZAPOLSKI

1. Dane osobiste:

Plutonowy Jerzy Zapolski, ur. w 1897 r. rolnik – obywatel ziemski, żonaty (żona i syn po stronie okupacji niemieckiej).

2. Data i okoliczności zaaresztowania:

Zaaresztowany 6 lipca 1940 r. we Włodzimierzu Wołyńskim w czasie łapanek ulicznych.

3. Nazwa obozu, miejsca przymusowych robót:

Siewżeldorłag (budowa kolei łączącej Kotłas z Peczorą).

4. Opis obozu:

Podróż z Włodzimierza do łagru trwała od 16 lipca do 19 sierpnia 1940 r. Transport nasz, który później został rozdzielony na trzy kolonie (łagry) liczył ok. półtora tysiąca ludzi z miast Włodzimierz, Kowel i Łuck. Wieźli nas w dużych 30-tonowych wagonach sowieckich. W naszym wagonie było 61 [osób]. Wagony zaryglowane, w oknach kraty. Dwa okna otwarte, dwa zabite deskami. Upał nieznośny, brak wody. Żywność i trochę wody nie zawsze otrzymywaliśmy rano, wtedy na 15 minut otwierano wagon dla wentylacji. Zaduch nieznośny. Niektórzy zaczęli chorować na niestrawność z braku gorącej strawy. Pragnienie zabijało uczucie głodu. Pojawiły się pierwsze wszy. Z Kotłasu do Kniaźpohostu [Kniaż-Pogostu] jechaliśmy barkami. Dwie barki, po ok. 750 osób na małej barce towarowej, obie holowane przez jeden holownik. Głód na miejscu dawnego pragnienia, coraz więcej wszy. Z Kniaźpohostu koleją do Uchty, potem samochodami, później kilkadziesiąt kilometrów pieszo przez tajgę do miejsca, gdzie miała powstać nasza kolonia – łagier. Przez las jeszcze nie tknięty siekierą mamy przeprowadzić tor kolejowy. Budujemy naprędce szałasy z gałęzi okryte z lekka mchem, ogniska w nocy ratują nas przed chłodem. Brak ciepłej odzieży. Kąpiel w zimnej rzece od czasu do czasu i pranie bielizny nie ratują przed wszami. Głód stale dokucza, paru ludzi na naszej kolonii otruło się śmiertelnie grzybami.

5. Skład zesłańców:

Skład bardzo mieszany. Ok. 30 proc. Polaków, 25 proc. Ukraińców, reszta Żydzi. Poziom umysłowy różny, prawie wszyscy jako kategoria SOE (socjalnie niebezpieczny element). Nie mamy wyroków, nazywają nas speckontyngent, niemniej pod bagnetem ganiają na robotę. Wszystkich łączy wspólna niedola i głód, nędza. Stosunki wzajemne znośne.

6. Życie w obozie:

Pobudka o 4.00 rano, śniadanie: zupa bez żadnej kaszy, lecz dość gęsta, chleba od 600 do 900 g na cały dzień. O 5.30 wymarsz do pracy na cały dzień. Warunki ciężkie, jednak możliwe do wykonania normy: jeden człowiek ma wykopać w ziemi piaszczystej osiem metrów sześciennych i przewieźć taczkami na odległość ok. 50 m. Ok. 2.00 po południu przywożą obiad: zupa taka jak na śniadanie, trochę kaszy (300 g.) bez okrasy. Przerwa trwa pół godziny. Niektórzy strażnicy nasi, tak zwani bojcy, życzliwie się do nas usposobili, chętnie na uboczu wypytują o Polskę. Niektórzy byli tam po wrześniu 1939 r. W październiku [1940 r.] zaczynają nas po trochu ubierać, bo jest już chłodno. Deszcze ze śniegiem padają coraz częściej, to jednak nie przerywa pracy, choć po powrocie do łagru nie ma możności wysuszyć rzeczy. Wynagrodzenia w gotówce nie otrzymujemy żadnego, zresztą poza machorką – i to nie zawsze – nic kupić nie można. Czasem striełok poczęstuje ukradkiem papierosem. Na życie kulturalne nie ma czasu, bo każdy musi na chleb zarobić, a praca trwa do 7.00 wieczór. Po pracy kolacja taka jak śniadanie, tylko że chleba nie wystarcza na wieczór. Zaczynają chorować.

7. Stosunek władz NKWD:

Jak zaznaczyłem, byliśmy tak zwany speckontyngent. NKWD dokonuje u nas od czasu do czasu rewizji, których ofiarą padają dotąd przechowany scyzoryk, zegarki, obrączki ślubne, czasem lepsza zmiana bielizny czy niezbyt zniszczone ubranie jeszcze z Polski. Próby propagandy komunistycznej zawiodły. Dopiero w lutym [1941 r.] otrzymujemy wyroki skazujące bez podania przyczyn na trzy do pięciu lat pozbawienia swobody. Odtąd nazywają nas z.k. – zakluczone [zakliuczonnyje] – i traktują gorzej oraz gorzej karmią. Zaczynają karać karcerem i głodem tych, którzy nie są w stanie wykonać normy pracy, a takich jest coraz więcej.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

Od października 1940 do stycznia 1941 r. zaczynają chorować na czerwonkę i zapalenie płuc, a także cyngę – szkorbut. Z naszej kolonii liczącej początkowo 473 ludzi, umiera 44. Do 1 stycznia [1941 r.] pomocy lekarskiej brak. Szpitale bezradnie posyłają do szpitala chorych, którzy nie są w stanie utrzymać się na nogach. Z ludzi, których bliżej znałem, umarł 13 października 1940 r. Władysław Wiewiórka, nauczyciel ze Śląska z okolic Cieszyna (imienia pewien nie jestem); 24 grudnia 1940 r. umarł Piotr Rzewuski (były dyrektor [nieczytelne] w Mizoczu) już pod przybranym nazwiskiem Jan Adamski. Innych nazwisk nie mogę sobie teraz przypomnieć.

9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodziną?:

Żadna.

10. Kiedy został zwolniony i jak dostał się do armii?:

Zwolniono mnie 26 września 1941 r., lecz po dostaniu się do kołchozu w Uzbekistanie poznałem prawdziwą nędzę i głód sowiecki. Nie mieliśmy do kogo się zwrócić o pomoc i interwencję, kazali nam pracować w kołchozie za jedyne wynagrodzenie 300 g niełuskanego prosa. Warunki mieszkaniowe i higiena nie do opisania (tego Europejczyk nie zrozumie i nie uwierzy w taką możliwość). Całe rodziny wymierają w kibitkach (mieszkaniach), czasem dopiero po kilku dniach znajdują same trupy.

Władze NKWD obiecują pomoc, lecz na obietnicach się kończy. Pomoc naszych delegatur nie wszędzie dociera, zresztą jest ogólnie tak źle, że każda akcja jest niewystarczająca.

W lutym 1942 r. zapisałem się w Urgenczu do armii polskiej, 10 marca [1942 r.] wyjechaliśmy Amu-darią. Po siedmiu ludzi dziennie chowaliśmy (grzebaliśmy) po drodze z naszego transportu ok. 600 ludzi. Po 17 dniach byliśmy w Krasnowodzku, a stamtąd po trzech dniach w Pahlevi [Bandar-e Pahlavi].

Miejsce postoju, 8 marca [1943 r.]