DANUTA KARCZEWSKA

Łódź, 19 kwietnia 1948 r. Sędzia śledczy S. Krzyżanowska przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka, bez przysięgi. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrała przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Danuta Karczewska
Wiek 23 lata
Imiona rodziców Zygmunt i Janina
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Sterlinga 1/3
Zawód pielęgniarka
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność nie była

Wybuch powstania zastał mnie na terenie Starego Miasta, następnie znalazłam się na Powiślu, a już 7 sierpnia 1944 roku przebywałam na Krakowskim Przedmieściu 60. Nieparzysta strona ulicy już paliła się. 7 sierpnia w godzinach rannych Niemcy granatami rozbijali bramy okolicznych domów i wzywali ludność do opuszczenia mieszkań. Musiało to dziać się na pobliskich ulicach (Bednarska, Mariensztat), gdyż w tłumie, jaki wyległ na Krakowskie Przedmieście, znajdowali się ludzie z Powiśla. Kazano im grupować się wzdłuż skweru na ul. Bednarskiej – osobno kobietom i mężczyznom. U wylotu Bednarskiej na Krakowskim Przedmieściu stał w tym czasie czołg, który ostrzeliwał Pragę.

Słyszałam, że zdarzały się ze strony wojska wypadki rabunku, że np. na ul. Bednarskiej zastrzelono osoby uciekające (ul. Bednarską). Cały ten tłum przegnano do gmachu seminarium duchownego. Była to pierwsza grupa ewakuacyjna, którą tam wprowadzono. W gmachu seminarium zetknęłam się z Krystyną Wilkowską, którą tam zastało powstanie. Pierwszy dzień upłynął spokojnie. W seminarium znaleźli się także ranni, zabrani przez ludność cywilną.

8 sierpnia kilku księży wraz ze mną zostało zabranych wraz z noszami do noszenia trupów. Zbieraliśmy ciała zabitych na odcinku od ul. Ossolińskich do apteki Wendego. Najbliższa okolica po stronie nieparzystej była spalona, zaczęła palić się strona parzysta. Będąc w okolicy Krakowskiego Przedmieścia 60 widziałam, że polewano dół kamienicy, rzucano w okna przypuszczalnie granaty, widziałam bowiem dym i słyszałam huk. Oprócz grupy księży, wzięta była druga grupa mężczyzn do kopania rowów na skwerze koło pomnika Mickiewicza. Z terenu seminarium 8 sierpnia wyprowadzono pierwszą grupę około 50 mężczyzn w kierunku placu Piłsudskiego. Słyszałam, że ci mężczyźni nie wrócili i zaginęli.

Słyszałam od księży z seminarium, że jeden z księży, który był w grupie kopiących rowy przy pomniku Mickiewicza, był zabrany z grupą 50 mężczyzn i także nie powrócił.

Pragnę dodać, że ciała zabitych, podniesione przez nas z Krakowskiego Przedmieścia, były zupełnie zmasakrowane, prawdopodobnie przez czołgi, tak że nie można ich było nawet podnieść. Zbieraliśmy ich na prześcieradła. Byli w takim stanie, że niemożliwe byłoby zidentyfikowanie ich lub wyszukanie jakichkolwiek dokumentów.

Szczegółów ewakuacji strony nieparzystej Krakowskiego Przedmieścia nie znam, ale mam wrażenie, że nie było tam jakiejś zbiorowej ewakuacji jak po stronie parzystej. Możliwe jednak, że ludność wyprowadzano od strony ul. Koziej.

Słyszałam od matki mojej, że zaobserwowała, że powstańcy po stronie nieparzystej bronili się jeszcze w momencie, gdy domy ich spaliły się.

Ludność cywilna w seminarium pozostawała do końca powstania, tj. do końca września. Jednak ubywało jej – początkowo dobrowolnie na skutek głodu i braku wody, częściowo Niemcy odprowadzali grupami w kierunku ul. Królewskiej. Wojsko różnie nas informowało, mówiono o Pruszkowie, o ewakuacji do Berlina itd. W razie przymusowego wyprowadzania grupy ludności, odbywało się to naturalnie brutalnie, ale o wypadkach zabicia kogoś nie słyszałam.

W połowie sierpnia ostrzeliwano Dziekankę, która następnie spaliła się od pocisków. To samo było i z seminarium, które zostało jednak uratowane. Początkowo gmach seminarium był strzeżony przez dwóch policjantów granatowych, potem, ponieważ żołnierze stacjonujący w gmachu b. Prezydium Rady Ministrów kilkakrotnie zabierali z seminarium kobiety, które po powrocie opowiadały, że używano ich nie tylko do pracy w kuchni lub pralni, lecz także niektóre gwałcono, więc ja wraz z Krystyną Wilkowską udałyśmy się do władz niemieckich o pomoc.

Ubrane w białe fartuchy, z chorągiewką Czerwonego Krzyża wyszłyśmy z seminarium, przeszłyśmy przez plac Piłsudskiego (na placu, od strony gruzów dawnej ul. Ossolińskich było wojsko), dotarłyśmy do gmachu sztabu, tzn. weszłyśmy do gmachu po prawej stronie Grobu Nieznanego Żołnierza. Wpuszczono nas od razu, zaprowadzono do jakiegoś gabinetu i rozmawiał z nami adiutant generała. Generała nie było. Prosiłyśmy o przepustkę na przechodzenie do Szpitala św. Rocha oraz o postawienie warty przy seminarium ze względu na nachodzenie nas przez oddziały SS, które ulokowały się w domach przy Krakowskim Przedmieściu od strony ul. Bednarskiej. (Byli to, nawiasem mówiąc, Ukraińcy, ale o tym nie mówiłyśmy.) Adiutant polecił zgłosić się o godz. 3.00 po południu po odpowiedź. Nie poszłyśmy jednak wtedy do sztabu ze względu na sprzeciw księży. W jakiś czas po godz. 3.00 przybył generał. Słyszałam potem, że rozmawiał z księżmi, widziałam, że obchodził gmach seminarium, widziałam go w momencie, jak wizytował ambulatorium. Mówił potem któryś z księży, że generał przyrzekł wystawić wartę i dać przepustkę. Rzeczywiście warta została postawiona, co trochę zahamowało nachodzenie seminarium przez Ukraińców.

Muszę tu uzupełnić, że od pierwszego dnia pobytu w seminarium, wobec tego, że ciągle przybywali ranni, prawie co drugi dzień przechodziłyśmy do Szpitala św. Rocha, bądź to przewożąc rannych, bądź po materiał sterylny. Przepustka potrzebna nam była wobec zatrzymywania nas przez obsługę bunkra przy Uniwersytecie Warszawskim.

Przez cały ten okres, poczynając od 7 sierpnia, przechodziły grupy ludności cywilnej. Na ogół nie wolno było im zatrzymywać się, ale poszczególni ranni, za pozwoleniem eskortujących żołnierzy, przychodzili do seminarium. Po jednym z takich przemarszów widziałam trzy trupy w bramie domu przy ul. Krakowskie Przedmieście 60. Sądząc z wyglądu ran i z położenia ciał, musieli być zabici właśnie tam. Tak samo w innych bramach widziałam ciała ludzi pozabijanych z broni krótkiej. Od jednego z rannych, który przedarł się ze Starego Miasta, dowiedziałyśmy się, że powstanie padło. Potem widziałyśmy z okien seminarium i w czasie poruszania się po ulicy duże grupy ludności przeganiane przez Krakowskie Przedmieście.

Nie mogę podać dat przemarszu tych grup ani od kiedy rozpoczęła się ewakuacja. Grupy te były strzeżone, wolno nam było jednak dawać wodę przechodzącej ludności. Cywilne grupy składały się zarówno z kobiet, jak i mężczyzn.

W międzyczasie przeprowadzono ewakuację szpitala położniczego z ul. Karowej. Działo się to dzięki interwencji Mroczkowej , która zdobyła u Niemców z Deutsches Haus dwa auta, nimi położnice i dzieci zostały wywiezione poza Warszawę.

Otrzymałyśmy przepustkę od majora i konwojenta na udanie się na Stare Miasto. Stało się to dopiero wtedy, kiedy przestały przychodzić transporty cywilnej ludności. Otrzymaliśmy 25 par noszy. Kolumna liczyła około 45 osób. Po wyjściu z seminarium przeszliśmy koło katedry przez Podwale, które było w gruzach. W bramach stali Ukraińcy, którzy przepuszczali nas dopiero po okazaniu przepustek. Cała kolumna nasza doszła szczęśliwie do szpitala przy ul. Długiej 7. Tam zauważyliśmy dwóch ludzi, którzy siedzieli na gruzach pierwszego piętra. Po zdjęciu ich udaliśmy się do piwnic, skąd słychać było jęki chorych. Zastaliśmy tam około 40 ludzi żywych, zmarłych było więcej. Były to piwnice od strony ul. Długiej.

Żeby piwnice były podpalone – nie zauważyliśmy. Tak samo nie zauważyłam, aby wśród zmarłych rannych byli zastrzeleni.

Na podwórzu w bramie ministerstwa od strony ul. Długiej znajdowało się dużo trupów. Wśród zabitych byli ranni oraz personel szpitalny, który rozpoznaliśmy ze względu na fartuchy. Wśród zabitych były i dzieci. Kilka osób [żywych] wyciągnęliśmy spod trupów na podwórzu. Żyli jeszcze. Wszystkich żyjących zabraliśmy do seminarium. Gdy następnego dnia ekipa sanitarna znowu dotarła do szpitala, okazało się, że ciała leżące na podwórzu były na wpół spalone i czuć było w powietrzu benzynę. Widocznie były podlane benzyną przed spaleniem.

Nazwisk osób, które uratowały się ze szpitala, nie mogę podać. Nie zdaje mi się, aby odbyła się wyprawa na Stare Miasto w nocy z czwartego na piąty [września]. Czwartego ekipa wróciła już późnym wieczorem, tak że nocą już nikt nie był. Następnego ranka, piątego, zabraliśmy resztę rannych z ministerstwa i odtransportowaliśmy ich do seminarium, a za trzecim razem, poinformowani przez chorych, że na ul. Freta znajduje się duże skupisko ludzi, udaliśmy się tam.

Z tego terenu trzykrotnie zabieraliśmy rannych. Z powodu ruin, jakie tam zastaliśmy, nie mogę powiedzieć, z jakiej ulicy zabieraliśmy tych rannych. Było to w bliskości kościoła św. Jacka. Bliżej nie mogę określić terenu.

Od rannych słyszałam, że w tej okolicy odbyła się egzekucja pewnej grupy mężczyzn, jednak nie wiem, czy byli to ranni, czy powstańcy, czy też cywilna ludność. Jeden z rannych mówił mi także, że należy jak najprędzej zabrać młodych, gdyż żołnierze Ukraińcy grożą, że wszystkich wystrzelają. Żołnierze ci (Ukraińcy) byli pod dowództwem jakiegoś majora.

Ogółem na ul. Długą zrobiliśmy dwie wyprawy, na Freta, Mostową i Starą chodziliśmy trzykrotnie, po raz pierwszy piątego i w następnych dniach. Dziś nie mogę sprecyzować dokładnie, w jakich to było dniach.

Na terenie Freta – Mostowa – Stara zabieraliśmy rannych, którzy znajdowali się na zewnątrz. Dopiero w pewien czas potem ranni mówili w seminarium, że pozostali jeszcze chorzy w ruinach kościoła św. Jacka. Udała się tam jeszcze jedna ekipa, ale nie natrafiliśmy na żadnych rannych. W ruinach jakiegoś ambulatorium znalazłyśmy część materiału opatrunkowego sterylnego.

Pamiętam nazwiska osób: Boguccy, spiker Polskiego Radia i jego żona, Łapińscy (Łapińska pracuje w aptece przy uniwersytecie), Mykina, synowie organisty z kościoła Karmelitów, Krystyna Makinówna. Spośród zebranych na Starym Mieście, poważniej chorzy byli transportowani do Szpitala św. Rocha. W szpitalu zetknęłam się z nast. lekarzami, dr. Wiechno, ówczesnym ordynatorem, mec. Jasińskim z Łodzi i ks. Kamińskim.

Z terenu seminarium cywile byli stopniowo ewakuowani, tak że w końcu września znajdowali się tam tylko ranni i personel. Mimo warty od Krakowskiego Przedmieścia Ukraińcy, którzy stacjonowali od strony ul. Bednarskiej, nachodzili seminarium, ale nie dochodziło do większych wypadków, z wyjątkiem momentu, gdy zabili dwóch rannych. Nazwisk ich nie pamiętam, były one w ewidencji, którą prowadziłyśmy, a którą Krystyna Wilkowska oddała przy wyjściu ks. Jakubcowi.

Nie pamiętam, w jakim to było okresie, w każdym razie walki w dzielnicy do Al. Jerozolimskich nie było. Przedarłyśmy się [do ulicy] Kopernika, następnie do miejsca, gdzie znajdowali się chorzy ze szpitala Ubezpieczalni Społecznej. Dokładnie miejsca nie pamiętam, teren był przeznaczony na działki. W grupie tej byli między innymi klerycy Misztowie. Na gruzach i działkach między Czerniakowską a mostem Poniatowskiego znaleźliśmy grupę rannych i chorych. Jak mówiono, byli to chorzy ze spalonego szpitala ZUS-u. Zabraliśmy stamtąd kilkadziesiąt osób. Podkreślam, że ekipa nasza liczyła do 40 osób.

Pragnę dodać jeszcze, że przed wyprawą na Powiśle dotarliśmy do ul. Drewnianej. Ranni leżeli tam w niedużej piwniczce, było ich zdaje się jedenastu, pod opieką lekarza. Przypominam sobie jeszcze, że Niemiec z warty zawiadomił nas, że na Bednarskiej 23 leżą w piwnicy zwłoki jakiegoś mężczyzny. Kiedy udaliśmy się tam, zastaliśmy zwłoki trzech kobiet. Sądząc z położenia ciał i ubrania – musiały być zgwałcone, a później zarżnięte. Przy jednej znaleziono dokumenty i te – jak i inne – oddaliśmy ks. Jakubcowi.

Nie przypominam sobie, abym słyszała od Wilkowskiej, że dzięki jakiemuś oficerowi Alzatczykowi wstrzymała egzekucję na ul. Mostowej, róg Starej. W ogóle nie przypominam sobie, abyśmy zabierali jakąś grupę rannych w marszu (w pochodzie).